Szanowni Flarrowicze, po krótkim urlopie wracam do pisania dla Was artykułów. Przyznam, że trochę przeraziły mnie moje zaległości, ale czego nie robi się dla pasji 😉 Jako że kobiety mają pierwszeństwo, zacznę od recenzji Supergirl. Ufam, że jeszcze pamiętacie odcinek sprzed trzech tygodni.
Epizod nietypowy, gdyż głównym adwersarzem nie jest kolejny uciekinier z Fort Rozz, ani tym bardziej ludzki wynalazek. Supergirl we własnej osobie sieje strach i zniszczenie w National City. Ile to już wcieleń fenomenalnej Melissy Benoist było nam pisane zobaczyć … W odcinku zatytułowanym Falling mogliśmy poznać Karę, będącą pod wpływem czerwonego kryptonitu. Sympatycy Smallville niewątpliwie pamiętają wybryki Clarka Kenta gdy znajdował się w pobliżu tegoż kamienia. W Supergirl, pierwiastek ten nie pochodzi z Kryptonu, lecz został wynaleziony przez Maxa Lorda. Ponadto Kara nie musiała nosić go cały czas przy sobie, tj. to było w przypadku Kal-Ela.
Falling jest kolejnym odcinkiem poruszającym problem kosmitów na Ziemi, z czego to głównie ludzie cechują się ksenofobiczną postawą. Idylliczny nastrój z początku odcinka, kiedy to wydawać by się mogło, że Supergirl jest w pełni akceptowana przez mieszkańców National City, szybko zostaje przekreślony przez nowe wcielenie Kary Zor-El. Jak w życiu, tak i w komiksach i ich ekranizacjach, zaufanie wchodzi schodami, a zjeżdża windą. Nic zatem dziwnego, że sympatycy Dziewczyny ze Stali ostatecznie odwrócili się od niej (wymowna scena z dziewczynką wyrzucającą strój superbohaterki).
Po odcinku poprzedzającym, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek dojdzie do sytuacji, w której będę współczuł Siobhan. Działania Kary w firmie Cat Grant skłoniły mnie ku takiemu zachowaniu. Zaskoczeniem dla mnie był również romans rywalki Kary z jej przyjacielem, Winnem Schottem, lecz z drugiej strony był to dobry sposób by odciągnąć Winna z trójkąta miłosnego, w jakim tkwił wraz z Karą i Jamesem Olsenem. Co do tej ostatniej relacji, w końcu zakończył się etap zabawy w podchody. Kuzynka Supermana wyznała miłość Jamesowi, co znacznie popchnie ten wątek do przodu.
Epizod utrzymuje prawidłowy poziom. Moje jedyne zastrzeżenia dotyczą DEO, do którego to każdy wchodzi kiedy chce. Cała reszta wygląda naprawdę dobrze. Po raz kolejny świetny warsztat aktorski głównej bohaterki, która w tym jednym odcinku pokazała całą paletę uczuć, począwszy od złości aż do rozpaczy. Jej kryptoński strój, który zapewne nieprzypadkowo przynosi skojarzenia z Astrą, również prezentuje się okazale. Do tego wszystkiego wisienka na torcie w postaci pojedynku Supergirl z J’onn J’onzzem, który w sposobie realizacji, w pewien sposób nawiązuje do pojedynku herosów z Batman v Superman. Niewątpliwie czas leczy rany i Kara znów zaskarbi sobie sympatię ludzi… którzy tak w nią wierzyli.
Ocena recenzenta: 8/10
Reklama