Christopher Markus, Stephen McFeely, bracia Russo i cały sztab, który pracował nad „Avengers: Infinity War„, a nie sposób ich zliczyć, wszyscy ci wykonali tak dobrą robotę, przenosząc masę materiału na ekrany kin, jakby przebili się przez ścianę „Syzyfowej Pracy”, że paradoksalnie nie wiadomo, czego w „Avengers 4” powinniśmy oczekiwać.
Lecz co najistotniejsze, zaangażowanie w produkcję kontynuacji „Wojny bez Granic” zostało dawno zakończone, czyli główne zdjęcia do niezatytułowanego wciąż „Avengers 4” zostały teoretycznie przypieczętowane, i to na ostatni guzik. Ewentualnie, pozostaje możliwa postprodukcja, w której można by coś zmienić, nadpisać coś w scenariuszu, potem dograć jakieś sceny oraz popracować nad montażem. To wszystko ma miejsce, jak za zamkniętymi drzwiami, a podejrzewam, że Kevin Feige, bracia Russo i scenarzyści będą o wiele bardziej strzec fabuły „Avengers 4” niż „Infinity War”, tak jakby mieli pod sobą tajemnicę receptury na Coca-Colę. Miłośnikom MCU pozostaje roczna męczarnia spekulacji nad wszystkim, co może wydarzyć się w kontynuacji „Avengers 3„, a może wydarzyć się wiele i może pojawić się każda w miarę rozsądna do fabuły produkcji postać, skoro w „Wojnie bez Granic” mieliśmy samego Red Skulla, którego absolutnie nikt się nie spodziewał.
Niszczyciel światów – ten, który zabijał, mówiąc, że to dla zaspokojenia wiedzy i uzyskania odpowiedzi na najważniejsze, dręczące go pytania. To on, dziecię Tytana, wielki geniusz i jednocześnie kierująca się czystą logiką, kalkulacją i empiryzmem, pozbawiona uczuć Istota. To Thanos: Thanos, który w „Avengers: Infinity War” zrobił swoje i teraz napawa się widokiem tego, co udało mu się dokonać. Thanos, który możliwe że skory do pojedynku by już nie był. Jedynym wyjątkiem, który mógłby go poruszyć, byłby jakiś byt, który przedarłby się przez szczelinę nadżartą w siatce Wszechświata, wyprutą przez moc Rękawicy Nieskończoności, czyli gargantuiczną emanację energii związaną z jednorazowym użyciem mocy wszystkich Gemów Nieskończoności przez niego samego: „szalonego tytana”. Takie wydarzenie w skali Wszechświata i tak byłoby czymś niezwykłym i na pewno musiałoby w jakiś sposób wpłynąć na strukturę Kosmosu. Tym bytem, który by skorzystał z okazji i najechał nasz Wszechświat, a tak mogłoby być, byłby np. Annihilus – koszmarna mara, stwór ze Strefy Negatywnej. To właśnie w filmie ta Strefa albo jakiś odrębny wymiar lub Wszechświat rozdarłyby się tak, że Annihilus z niego by uciekł, a niekoniecznie produkcja kinowa musi w 100% adaptować świat historii obrazkowych. Jednym słowem Thanos wolałby utrzymać tę obdarowaną jego łaską i „błogosławieństwem” życia połowę świadomego Kosmosu w egzystencji, niż nie mieć nic i w konsekwencji samemu zniknąć.
Żeby było jasne, Thanos nigdy nie był i nie będzie bohaterem, przynajmniej w obecnej końcowej części cyklu MCU i być może później. Wystarczy doświadczyć tego: to, co zrobił z Asgardczykami na początku „Avengers: Infinity War”, jak mordował dziesiątki istnień, by zdobyć kolejny Klejnot: Klejnot Nieskończoności. Nawet wspominając swój pierwszy tryumf w kwestii zdobycia Klejnotu Mocy, „szalony tytan” napawał się zwycięstwem, emanował dumą nad wiktorią odniesioną na Xandarze, nad zgładzonymi tam istnieniami. Rękawica czy jeden z tych osobliwych artefaktów nie zmieniły Thanosa. Thanos w odbiorze innych postaci, jako ktoś bestialski, okrutny i chłodny był od zawsze. Mówiąc krótko i bez ogródek, temu niezwykle potężnemu łotrowi nie dane jest zostać bohaterem, lecz nikt nie powiedział, że nie mógłby – o czym wspomniałem wyżej – dołączyć do „Mścicieli” i innych ziemskich herosów i choć raz powalczyć z nimi o godność i przetrwanie Wszechświata. Dodatkowo, jeśli śmierć Gamory zaczyna gnieść umysł Thanosa i rozpruwać jego sumienie, to Thanos, jeśli Rękawica nadal jest w jego posiadaniu i jest cała, może stracić nad nią kontrolę.
Warto na chwilę wrócić do komiksowego pierwowzoru, z którego właśnie Thanos jest najbardziej znany i kojarzony: „Infinity Gauntlet„. To w nim ów łotr dokonuje okrutnego, niszczycielskiego czynu: zgładzenia połowy istnień we Wszechświecie, co udaje mu się dzięki Rękawicy Nieskończoności z wszystkimi na niej zebranymi Klejnotami. Po tym osobliwym akcie szalony tytan odbywa astralny spacer, jego dusza opuszcza ciało, a w tym czasie nieświadomy wydarzeń w normalnej rzeczywistości Thanos nie zauważa, jak Nebula kradnie mu Rękawicę. Mało tego, mocarny łotr popada w niemałe tarapaty, ale ratuje go z tego Adam Warlock i Doctor Strange. Warlock tłumaczy Thanosowi, że tak naprawdę nigdy nie był on do końca godzien nosić i używać tak gigantycznej mocy jak ta, którą magazynował w Rękawicy. W końcu Thanos w pewnym sensie rozumie to, czego w życiu dokonywał i to, co przekazał mu Adam. Postanawia dołączyć do Strange’a, Warlocka i Silver Surfera, i odebrać Nebuli Rękawicę, a i to się ostatecznie udaje. Po tym wszystkim „szalony tytan” odchodzi na, nazwijmy to… emeryturę. Teraz pragnie odpocząć, wieść spokojne życie i odpokutować.
By poznać bardziej postać Thanosa, to, jaką istotą i osobistością był w komiksach, gdyż jego obraz z MCU tak naprawdę jest nikły, początkujący, odsyłam Was do powyższego komiksu: „Infinity Gauntlet„, i całego crossoveru Marvela: „Infinity” oraz przede wszystkim do „Thanos Powstaje” z serii „Marvel Now!”.
Czy sądzicie, że niszczyciel światów, Thanos, stanie u boku ziemskich herosów choć ten jeden, jedyny raz, by pokonać dużo większe zagrożenie i ocalić Wszechświat? Czy taki scenariusz w „Avengers 4” w ogóle jest możliwy?
Reklama