blank

Legends of Tomorrow S01E12 “Last Refuge” – recenzja

Najnowszy epizod przynosi nam wiele podróży w czasie. Pojawiamy się trzykrotnie w Central City, dwukrotnie w Star(ling) City oraz raz w Ivy Town. Wszystko to za sprawą nowego przeciwnika, a właściwie przeciwniczki, wysłanej przez Władców Czasu.

Pilgrim zapowiadała się o wiele lepiej aniżeli Chronos czy pozostali najemnicy, będący na służbie u byłych pracodawców Ripa Huntera. Jest bezwzględna, a do tego kuloodporna. Co do tej drugiej cechy, zastanawia fakt, w jaki sposób odbijały się od niej kule podczas wizyty w Starling City, skoro została pokonana przez ranę kutą? Wytłumaczeniem może być domniemanie, iż w mieście Arrowa użyła magicznego pancerza, natomiast w walce z Legendami, całą energię zużyła na zatrzymanie czasu, nie budując wokół siebie ochronnego pola. Chyba, że macie ciekawsze wyjaśnienie 🙂

Przeciwniczka załogi Waveridera urządza czasoprzestrzenną rzeź niewiniątek niczym biblijny Herod. Wszystko po to, aby skazać naszych bohaterów na damnatio memoriae, wymazanie ich z historii. Jak zapewnia Hunter, Pilgrim może każdego z nich zabić tylko w konkretnym momencie ich życia, gdyż wówczas nie wyrządzi poważniejszych zmian w czasie. Tym bardziej zatem dziwi jej kolejny krok, którym jest porwanie pośrednich ludzi. Czy Pilgrim została upoważniona do tego czynu przez Władców Czasu, czy zaczęła działać na własną rękę? Jakkolwiek by to tłumaczyć, nijak trzyma się zasad, o którym nadmieniał uprzednio Hunter.

W epizodzie znajdziemy wiele dialogów, niestety część z nich jest silnie nacechowana wątkami romantycznymi, w których bezsprzecznie dominuje Ray Palmer. Atom, osoba o ogromnym potencjale, został zamknięty w wąskich ścianach irytacji i sentymentalizmu. Zachowuje się niczym zmoknięty piesek, czekający aż Kendra otworzy mu drzwi do przytulnego mieszkanka. Szczerze mam już dość tego motywu, oby lekarstwem na tę sytuację był powrót Hawkmana.

Cóż mogę powiedzieć o pozostałych wątkach… Otrzymujemy rozwój postaci Jaxa, który przyjąłem właściwie bez emocjonalnie. Nie mam co do tego ani pozytywnej ani negatywnej opinii. Była okazja by przedstawić nam życie połówki Firestorma, toteż scenarzyści zrobili to. Nieco zabrakło mi Snarta. Sara i Stein nie zapadli mi w pamięci. Z całej ekipy dość dobrze prezentuje się Mick Rory, który nie omieszkał dać swojej młodszej wersji kluczowych pouczeń, które mogą zmienić jego życie.

Reasumując, epizod co najwyżej średni, dużo dialogów, Pilgrim okazała się nie być tak straszną, na jaką zapowiadał ją cliffhanger z poprzedniego odcinka. A co najważniejsze, co sygnalizuję od kilku recenzji, Rip Hunter kompletnie nie wie jak pokonać Vandala Savage’a. Podejmuje decyzje, którą równie dobrze można było podjąć w pilotowym odcinku, tudzież wyprawa do roku 2166, kilka miesięcy przed objęciem władzy nad światem, przez antagonistę sezonu. Z uśmiechem na twarzy przyjąłem zatem uwagę Ray’a: „Kiedy ostatnio poszło coś z planem?”.

Ocena recenzenta: 6/10

Piotr "Batplay" Nowak
Recenzent na portalu flarrow.pl. Odpowiedzialny za omówienie i krytykę serialowego uniwersum DC. Historyk z wykształcenia, lubi spędzać czas na planach filmowych, okazjonalnie Dj. Zainteresowany również sportem, zdrowym trybem życia; uczestnik biegów surwiwalowych.