Od kilku tygodni trailery skutecznie pobudzały nasz apetyt w oczekiwaniu na kolejny odcinek Legend Jutra. Najnowszy epizod zapewniał chwilowy odpoczynek od Vandala Savage’a oraz przeniesienie akcji do Star City, do roku 2046. Motyw „co by było gdyby…” zaserwowany przez twórców, wypadł w odcinku całkiem nieźle, a Stephen Amell w kreacji rodem z Powrotu Mrocznego Rycerza Franka Millera, zdecydowanie kradnie show; co przełożyło się również na wyniki oglądalności, o których już pisaliśmy na Flarrow.
Cliffhanger z ostatniego odcinka zapewniał emocje na początku kolejnego epizodu. Niemal błyskawicznie rozpoczęła się potyczka z ciemnoskórym łucznikiem. Celność oraz taktyka nie są mocną stroną Connora Hawke’a, czego nie omieszkał wypomnieć Oliver Queen. Wskoczenie w sam środek grupki, będąc uzbrojonym jedynie w łuk, z czego nie jest się perfekcyjnym łucznikiem….. Hm…. Ciekawy zabieg. Zagadka, kim właściwie jest ciemnoskóry łucznik została szybko wyjaśniona. Mimo iż tytułuje się komiksowym Connorem Hawkem, jest to tak naprawdę syn Johna Diggle.
Post-apokaliptyczny pejzaż wygląda okazale. Miasto pogrążone jest w chaosie. A wszystko to na skutek syna Slade’a Wilsona, Granta, który mimo braku wyraźnej charyzmy, w jakiś sposób trzyma miasto w ryzach. Deathstroke obiecał Zielonej Strzale, że zniszczy wszystko to, co ten drugi pokochał i słowa dotrzymał. Mnie jedynie zastanawia, gdzie podziali się zwykli cywile oraz dlaczego nikt nie domyślił się, gdzie może skrywać się Oliver Queen. Jego kryjówka była tak oczywista. Abstrahuję oczywiście, w jaki sposób przeżył samotnie w takim stanie przez 15 lat.
Nowe środowisko ewidentnie spodobało się Mickowi Rory’emu, do tego stopnia, iż zastanawia się nad pozostaniem w tym mieście, w tych czasach. Nic dziwnego, skoro szybko awansuje w hierarchii jednego z gangów. Zaskakujące jest zachowanie Snarta. Nie jestem pewien jego prawdziwych intencji. Czy rzeczywiście zżył się z drużyną i ma na względzie ukończenie misji, jaką jest zgładzenie Savage’a? Czy po prostu dostrzegł w totalnym chaosie zbyt wielką konkurencję dla swych nikczemnych planów?
Scenarzyści nie mając pomysłu na Kendrę, postanawiają uwikłać ją w trójkąt miłosny, jeśli doliczyć do tego grona dr Steina, wówczas możemy nawet powiedzieć o czworokącie. W moim mniemaniu, wątek stał się zapychaczem, aby powyższa czwórka bohaterów miała po prostu co robić w recenzowanym odcinku. Z motywu tego jedynie co prawidłowo funkcjonuje, to poprawa relacji Jaxa z drugą połówką Firestorma.
Dotychczas bezbłędna Sara Lance, tym razem zawiodła moje oczekiwania. W Star City 2046 zachowała się zupełnie tak, jak Barry Allen na Earth-2. Z jej dialogów aż tryska moralność i przekonanie o słuszności sprawy. Motyw całkowicie podobny, jak w przypadku ostatnich odcinków Arrow, The Flash, a zwłaszcza Supergirl.
Od premiery omawianego odcinka minęło już kilka dni, w których pojawiło się wiele odmiennych opinii. Niektórzy dostrzegają najlepszy odcinek, jaki ukazał się do tej pory, lecz są też i tacy, którzy są zgoła innego zdania. Tym bardziej jest mi trudno ocenić epizod, by nie wzbudzać kontrowersji. Moim zdaniem wypadł dobrze, ale nie rewelacyjnie, przede wszystkim bazuję na fabule, nie zaś na efektach specjalnych, toteż:
Ocena recenzenta: 6/10
Reklama