Finał pół-sezonu już za nami! I, proszę państwa, cóż to były za emocje! Zdrady, intrygi, partnerstwa, których nikt by nie przewidział (no, chyba że czytał newsy o serialu) i wyznania miłości, wsadzanie ludzi do Arkham za zbrodnie, których nie popełnili (ZNOWU) i Tabby zabijająca dwóch gości z rękami związanymi za plecami. W skrócie: się działo.
Carmine Falcone wrócił do miasta, gdyż Oswald Cobblepot naskarżył na jego córkę, jako że wywołała wojnę. Sofia została ukarana i tak dalej, miała wrócić z tatą do willi nad morzem. Lecz to nie byłoby Gotham, gdyby rzeczy były takie proste. Nadjechał czarny van, wybuchła strzelanina, w wyniku której Don Falcone i jego przyboczni zginęli, a Sofia została ranna. Jimowi Gordonowi, również obecnemu, jak zawsze nic się nie stało.
Trzy dni później odbył się pogrzeb gangstera, który niegdyś trzymał w szachu całe miasto. Wszyscy myślą, że śmierć Falcone’a jest winą Pingwina. Jim postanawia skończyć to, co zaczął i pokonać Oswalda, Sofia tymczasem wciąż knuje swoje intrygi. Oswald zostaje aresztowany i skazany (dziwnie szybko, ale nie wnikam) za zamordowanie Martina, czego nie zrobił, po czym zostaje osadzony w Arkham Asylum. Pomogły (fałszywe) zeznania Victora Zsasza (prawdopodobnie – ten akcent nie brzmiał jak Zsasz…). Jim odwiedza Sofię i cała prawda zostaje odsłonięta: to ona zleciła morderstwo Carmine’a, Pyg pracuje dla niej, a jej wszystkie działania miały na celu pogrążenie Jima i zniszczenie jego życia za to, że zabił jej brata, Mario. Bo dobry zwrot akcji nie jest zły.
W międzyczasie Tabitha, Barbara i Selina odzyskują klub, zostają uwięzione, uciekają i generalnie są wspaniałe. Bruce jest rozpuszczonym bachorem i po przegraniu walki, którą sam zaczął, zwalnia Alfreda. A złe alter-ego Edwarda Nygmy twierdzi, że ten prawdziwy Ed Nygma jest zakochany w Lee Thompkins. Solomon Grundy, aka Butch Gilzean, zostaje porwany przez Tabithę Galavan, która usiłuje przypomnieć mu, kim jest, dosłownie usiłuje wbić mu to do głowy. I okazuje się, że jej się udaje.
O czymś zapominam? Nie. Ale najlepsze zawsze warto zostawić na koniec. Jerome Valeska powraca i wygląda na to, że zaprzyjaźni się z Pingwinkiem. Czy tylko ja nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć jak ta dwójka rujnuje wszystko, co udało się zbudować Sofii? (Choć i tak wszyscy wiemy, że skończy się to zdradą. Ten serial zaczyna się już robić pod tym względem przewidywalny).
Reasumując, odcinek oceniłabym jako dobry. Nie był tym, czego oczekiwałam, zdecydowanie nie podoba mi się wątek miłosny Lee i Eda (chyba że wykorzystają to, by Nygma znów stał się Riddlerem, to byłoby niezłe), ani zdrada Zsasza (pod warunkiem, że rzeczywiście był to Zsasz, gdyż, jak już wspominałam, ten południowy akcent i emocjonalność niezbyt pasują mi do postaci). Plusem za to jest fakt, że Sofia jednak nie zapomniała, że Jim zabił jej brata. Wspomniana już Tabitha, będąca kompletnym badassem, do tego planowana współpraca Jerome’a i Oswalda. Od strony technicznej warto wyróżnić scenę pogrzebu z jej idealnie podkreślonymi i zbalansowanymi kolorami.
A co Wam się podobało? Co się nie podobało? Czego oczekujecie od drugiej części sezonu, którą ujrzymy niestety dopiero wiosną?
Reklama