„Ty druha we mnie masz…” – tym oto klasykiem rozpoczyna się najnowsza odsłona tejże produkcji poświęconej spersonifikowanym zabawkom. Jest to moje drugie podejście do filmu, do którego początkowo byłem bardzo sceptycznie nastawiony, gdyż byłem przekonany, że trójka idealnie zamknęła całą historię i wydawałoby się, iż czwórka to zbędny twór. No właśnie – wydawało.
Dziękujemy Galapagos za udostępnienie kopii filmu do recenzji.
„Toy Story 4” w Polsce pojawiło się z dwumiesięczną obsuwą i to właśnie przez te wszystkie pozytywne recenzje portali zagranicznych zdecydowałem się, aby dać tej animacji szansę, dlatego seans zaliczyłem mniej więcej w okolicach premiery. Zawiodłem się? Tego dowiecie się poniżej!
Najpierw krótko o fabule, nieco też przypomnę wydarzenia z poprzedniej części. Andy to już nie chłopiec, a mężczyzna, dorósł i oddał zabawki do przedszkola, gdzie żywota spokojnego nie miały. Ostatecznie wszystko skończyło się happy endem, gdyż bohaterowie znaleźli nowy dom, tym razem u małej Bonnie. Czwarta część produkcji rozpoczyna się retrospekcją, w której znika Bo Peep, a następnie akcja przenosi nas już do teraźniejszości, dokładniej do pierwszego dnia naszej małej ludzkiej istoty w przedszkolu.
Okazuje się też, iż nowa właścicielka zabawek niekoniecznie pała sympatią do Chudego, który jednak znosi to dzielnie. Po tym, jak Bonnie wróciła załamana ze spotkania integracyjnego, kowboj postanowił być bohaterem dziewczynki i wpakował się jej do plecaka. Ostatecznie sprawy obrały nieco niekorzystny obrót dla naszego „herosa”, gdyż mała stworzyła sobie nową zabawkę, która wielce lubuje się w… śmieciach!
Resztę historii pozostawiam wam, gdyż wydaje mi się, iż jest to coś, co trzeba obejrzeć samodzielnie. Cały film ogólnie wykorzystuje podobne motywy, które towarzyszyły poprzednim częściom, jednak zdecydowanie czuć tu powiew świeżości i oryginalności, nie ma mowy, że uświadczycie efektu „deja-vu”, że coś zostało skopiowane.
Teoretycznie animacja skierowana jest do młodszego odbiorcy, jednak porusza tematy, które bliskie będą i dorosłemu widzowi. Dla dzieciaków przygotowano specjalne „smutne momeny”, ale sami raczej nie wychwycą wszystkich egzystencjalnych metafor, a tych zdecydowanie tu nie brakuje. Całość może stanowić interpretację życia. Wszyscy idą w swoją stronę, także rozstań tu nie brakuje. Jedni nie potrafią pogodzić się z prawdą, żyją krótkowzrocznie, a jeszcze inni cały czas są kopani w swoje przysłowiowe cztery litery, mimo iż cały czas pomagają i myślą o innych, a jeszcze niektórzy są niespełnieni „zawodowo”, przez co popadają w depresję. Brzmi to dość smutno prawda?
Jeżeli obawiacie się, że po seansie skończycie rozpłakani, to nie ma powodów do obaw –rozrywki i humoru tu nie brak. Jak już mowa o łzach, to co najwyżej popłaczemy się ze śmiechu, gdyż film wypełniony jest gagami po brzegi.
Bardzo cieszy mnie także, iż twórcy poruszyli pewien społeczny problem. Nie ważne czy jesteś przepiękną zabawką czy zdeformowanym zlepkiem śmieci – należymy do jednej kategorii i wszystkim nam przysługuje takie samo uczucie! Dawno żadna animacja Disneya/Pixara tak bardzo mnie nie poruszyła.
Animacyjnie jest rewelacyjnie. Stylistyka pozostaje identyczna, jak w poprzedniczkach, jednak ze względu na większe możliwości dzisiejszych sprzętów, to jest jeszcze piękniej. Produkcja ta wizualnie zachwyca nas od pierwszej części, która liczy już sobie… 25 lat! Tym razem ponownie otrzymaliśmy możliwości, które oferuje nam oprogramowanie „Presto”. Super!
Muzycznie też złego słowa nie mogę powiedzieć, jednak brakuje jakiejś chwytliwej melodii. Utwór wspomniany w tytule i nagłówku pojawia się wyłącznie na samym początku, także nie spodziewajcie się, że pośpiewacie sobie coś więcej w trakcie seansu.
Bardzo cenię sobie polski dubbing. Czemu? Powróciła większość, jak nie cała stara obsada, którą pamiętam jeszcze z młodszych lat, gdy to w kinowym fotelu oglądałem „Toy Story 2”. Nostalgia uderzyła mocno!
W czasach nieudanych kontynuacji i remake’ów, Toy Story 4 to ulga dla naszych oczu i uszu. Świetna animacja, która zadowoli i rozbawi nie tylko młodszego odbiorcę, ale i starszą widownię, którzy nie tylko dobrze się ubawią, ale i pewnie ich serducha zostaną poruszone niejednokrotnie. Jeżeli nie zdążyliście do kina, to teraz macie świetna okazję aby nadrobić zaległości.
Tak, jak o samej produkcji wręcz ciężko nie wypowiadać się pozytywnie, tak wydanie Blu-ray w stosunku do innych animacji wypada stosunkowo słabo. Na płycie, poza komentarzem twórców, znajdziemy dwa klipy – Jeden w pełni poświęcony pastereczce Bou, która zresztą przeszła wielką metamorfozę, a drugi samym twórcom i ich kolekcji figurek. Osobiście z chęcią obejrzałbym materiał poświęcony samemu procesowi twórczemu, ale nie można wymagać wszystkiego. Tak czy inaczej – film zdecydowanie godny polecenia.
Reklama