blank

The Flash S02E21 „The Runaway Dinosaur” – recenzja

Tak, wiem, nie zrecenzowałem jeszcze zeszłotygodniowego odcinka Arrow, z LoT-em również nieco zalegam, a zabieram się za omówienie The Flash. Prawda jest taka, że po ostatnim odcinku wręcz musiałem znaleźć czas by obejrzeć The Runaway Dinosaur. Sezon serialu zbliża się ku końcowi, a Barry Allen lepiej sprawuje się niż jego kompan ze Star City czy Legendy Jutra. Statystyki również nie kłamią, dwukrotnie częściej czytacie recenzje The Flash aniżeli Arrow czy Legends of Tomorrow. Problem w tym, że po seansie miałem problem, o czym właściwie mam napisać. Jedni uznają odcinek za zapychacz, inni za przełamanie, zwłaszcza dla Allena. Pora na improwizację 😀

Epizod został wyreżyserowany przez Kevina Smitha, co zapowiadaliśmy od kilku miesięcy. Reżyser ten jest wielkim fanem komiksów, do tego stopnia, że swoją córkę nazwał…  Harley Quinn! Jego praktyka komiksowa to scenariusz komiksu Green Arrow oraz rola Jacka Kirby’ego w Daredevilu z 2003 r. Akcja promocyjna dodatkowo zapewniała, że wyreżyserowany przez niego odcinek, będzie epizodem przełomowym.

Przełomowym zapewne jest… wszak Barry Allen odzyskał moc, pogodził się ze śmiercią matki, poznał samego siebie (w myśl łacińskiej sentencji: nosce te ipsum), zrozumiał istotę Speed Force, jego relacja z Iris zmierza w pożądanym kierunku, a i Henry Allen zapowiedział, że pozostanie w Central City. Wszystko to ma przełomowe znaczenie dla całego serialu, lecz czy to samo można powiedzieć w kontekście sezonu? Bynajmniej. Poza odzyskaniem mocy, żaden z wymienionych aspektów nie powinien moim zdaniem, pomóc w walce z Zoomem. Przez cały odcinek zastanawiałem się co też porabia nasz antagonista. Nie zawiodłem się, zobaczywszy go w ostatniej scenie, dobrze rokującej na przyszłotygodniową odsłonę. Wciąż zastanawia jednak, jaka będzie w tym całym motywie rola Caitlin.

Co zaskakuje w epizodzie… przede wszystkim istota Speed Force, przedstawiająca się jako istota wszechwieczna. Tym bardziej teraz nabierają sensu słowa Olivera Queena w pilocie The Flash: „Błyskawica wybrała Cię”. Stanie się Flashem nie było dziełem przypadku, ani tworem Eobarda Thawne’a, był to zamierzony plan Speed Force. Zastanawia czy możemy mówić o Speed Force w przypadku gdy osobnik posiadł moc za pomocą Velocity-9? Jeśli tak, wówczas nawet Trajectory byłaby w jakiś sposób z nią połączona. Niewątpliwie intrygujący temat, powielający pytania, równie skutecznie co podróże w czasie oraz wątki z innymi wymiarami.

Nie obyło się bez głównego złego tygodnia, którym został Tony Woodward aka Girder. Przedstawienie go jako metalowego zombie wypadło nad wyraz dobrze. Było zabawnie (ponownie Cisco, a i Harry dorzucił do dawki humoru swoje trzy grosze) oraz nieco dramatycznie (trzech ojców, martwiących się o swoje dzieci).

Reasumując, trudno jest ocenić epizod, prowadzony w takim tonie. Liczne dialogi mogły zniechęcić, motyw matki zażenować (wszak dopiero co mieliśmy motyw Marthy w BvS, w dodatku trudno jest uwierzyć, że przez tyle lat Barry nigdy nie był nad grobem swej rodzicielki), wszystko to było jednak potrzebne w dłuższej perspektywie planowania serialu. Oczywiście nie mam na myśli tego sezonu, wątki przejawiające się przez ostatnie 44 minuty, powinny mieć swoje przełożenie na przyszły i kolejne sezony. Póki co nic nie wskazuje jakoby Jessy Quick czy Wally West posiedli moce sprintera, lecz furtka fabularna została otwarta. Dwa epizody do końca, pora rozprawić się z Zoomem!

P.S. Czy wam również pogaduszki ze Speed Force skojarzyły się z Matrixem i rozmowami Neo z Wyrocznią i Architektem?

Piotr "Batplay" Nowak
Recenzent na portalu flarrow.pl. Odpowiedzialny za omówienie i krytykę serialowego uniwersum DC. Historyk z wykształcenia, lubi spędzać czas na planach filmowych, okazjonalnie Dj. Zainteresowany również sportem, zdrowym trybem życia; uczestnik biegów surwiwalowych.