Jakiś czas temu mogliście przeczytać moją recenzję pierwszego tomu Steve’a Rogersa: Kapitana Ameryki od Nicka Spencera, w której zachwalałem odważną decyzję scenarzysty, który z naczelnego harcerzyka Marvela zrobił ukrytego agenta Hydry (a właściwie przy pomocy kosmicznokostkowych machinacji sprawił, że Steve się za takiego uważał – mniejsza ze szczegółami) – i to takiego, którego, o zgrozo, mimo wszystko dało się lubić. ...
Reklama