Zarówno „Ori and the Blind Forest”, jak i „Will of the Wisps” rozkochały w sobie miliony graczy, którzy do tej pory mogli ograć te pozycje wyłącznie na komputerach i Xboxach, jednakże w ostatnim czasie zdecydowano się na świetny ruch – przygody małego duszka przeniesiono także na Nintendo Switch! Czy przeskalowanie tejże przepięknej gry na tak mały format zdało egzamin?
W ramach wstępu chciałbym zaznaczyć, że grę w wersji fizycznej wydaje u nas Koch Media i to im właśnie chciałbym podziękować za dostarczenie tytułu do recenzji
Mój pierwszy kontakt z tą serią był dość nietypowy, gdyż o pierwszej części nie dowiedziałem się z żadnych zapowiedzi, trailerów itp. Tylko z serwisu Behance, który to przeglądałem w poszukiwaniu inspiracji nad nowym projektem.
Plansze koncepcyjne ujęły mnie nie tylko swoją jakością, ale i klimatem z nich płynącym, przez który wręcz czuć tę magię, która towarzyszy temu tytułowi. Okazuje się, że sama rozgrywka jest jeszcze lepsza.
W poniższej recenzji skupimy się na drugiej odsłonie cyklu, czyli „Will of the Wisps”, które jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniczki. Z ostatniego jaja antagonisty pierwszej części wykluł się Ku, malutka i słodka sówka, która niestety poczęła się z nieco zdeformowanym skrzydełkiem.
Dobrze, że nasi przyjaciele nie mają żadnych uprzedzeń i zajęli się wychowaniem ptaszyny, a także wspomogli ją w nauce latania, co w końcu im się udało, jednakże radość ich nie była długa, gdyż nad krainą Niwen pojawił się straszliwy sztorm, który rozdzielił naszych głównych bohaterów, pozostawiając małego Ku całkowicie bezbronnego. Ori rusza więc na ratunek!
Tak po krótce prezentuje się fabuła tejże produkcji. To niezwykle poruszająca historia, która porusza problematykę uprzedzeń wobec nieco odmiennych osób, a także gniewu płynącego od takowych ludzi.
Tym razem główny bohater nie będzie przemierzał krainy samotnie, co było moim głównym zarzutem wobec poprzedniczki. Po drodze napotkamy mnóstwo „przyjaciół”, którzy wspomogą nas w podróży, czy to informacją, czy to przedmiotem lub umiejętnością. Niektórzy będą potrzebować pomocy, co automatycznie odpali nam zadania poboczne, które z wielką chęcią pędziłem wykonać.
W ramach przypomnienia – Ori to platformer typu Metroidvania, dlatego często będziemy wracać do tych samych lokacji, zazwyczaj dlatego, że odblokowaliśmy jakąś nową umiejętność, która pozwoli nam dostać się do nowego obszaru. Mimo wszystko ciężko mówić o powtarzalności, w szczególności, gdy „musimy” podziwiać te wszystkie przepiękne widoki.
Choć do Dark Soulsów, czy chociażby Cupheada tej grze daleko, tak poziom trudności wcale do najniższych nie należy. Tytuł wymaga od nas nie tylko sporej ilości skupienia, ale także nieco wprawy w korzystaniu z kontrolera, w szczególności, gdy mowa o wersji na Nintendo Switch.
Do wszystkiego musimy dochodzić samodzielnie, gdyż podpowiedzi, które rzuca nam gra, są bardzo minimalistyczne i często niczego nam nie mówią. Mózgownicą trzeba ruszać dość często dlatego, gdy nastawiacie się na odmóżdżającą i prostą rozgrywkę, to niestety – nie ten adres.
To właśnie przez tę konieczność bycia samodzielnym dużo łatwiej było mi wczuć się w tę produkcję i lepiej ją poczuć. Rozgrywka w żadnym wypadku nie jest frustrująca i ani razu nie miałem ochoty rzucić pstrykiem o ścianę. Całość zaprojektowana jest sprawiedliwie i logicznie, dlatego ciężko byłoby mi się „gniewać” na tę grę. Jak już coś mi nie wychodziło, to była to głównie moja wina.
Nie brakuje tu także elementów rodem z RPG – zdobywamy różne umiejętności, które wykorzystamy w walce i tylko od nas zależy, jakimi będziemy się posługiwać. Możemy walczyć zarówno na bliski, jak i daleki dystans. Nie starałem się nawet próbować wykorzystywać tylko jeden z rodzajów walki, gdyż to jak podejdziemy do eliminacji konkretnych oponentów, zależy często od danej sytuacji.
Poza tym jest to też typowy platformer, więc pełno tu skakania, biegania po ścianach, czy uników. Niejednokrotnie musimy myśleć z wyprzedzeniem, a nasz refleks na pewno przejdzie solidny trening.
Skoro już ustaliliśmy, iż gra do najłatwiejszych nie należy, to warto dodać, że grę zapisać możemy w wyznaczonych do tego miejscach, jednakże w „Will of the Wisps” zrobi to także automatycznie, co bardzo ułatwia rozgrywkę. Nie jestem pewien czy to dobra zmiana, chociaż w moim przypadku była zbawienna – ostatnio nie mogę narzekać na brak obowiązków, więc nie zawsze miałem czas, aby do dotrzeć do danego save pointu.
Jeżeli spodobała wam się pierwsza część, to w przypadku „Will of the Wisps” jest po prostu tego więcej i lepiej, ale rewolucji nie macie co tu oczekiwać i nie jest to w żadnym wypadku coś złego. Po co zmieniać coś, co po prostu jest świetne?
O warstwie graficznej tytułu mógłbym pisać bez końca, a i tak wydawałoby mi się, że to za mało. Jak wspomniałem na samym wstępie – jest iście magicznie, krajobrazy zachwycają swoim pięknem, płynność, która sprawia, że czujemy się, jak byśmy oglądali jakąś animację. Rewelacyjna gra światłem i cieniem oraz bogata paleta barw mocno ciesząca oko. Wszystko jest niezwykle szczegółowe, a jednak ciężko mówić tu o chaosie i nieczytelności, nawet na zmniejszonym ekranie.
No właśnie – jak to jest z wersją na Switcha? Całość przeszedłem w wersji przenośnej, a spadek fpsów zdarzył mi się bodajże raz, albo dwa, także zdecydowane zadbano o poprawną optymalizację tytułu.
Osobiście uważam, ze właśnie dla takich gier stworzono tę konsolę, a samo Ori świetnie nadaje się do krótszych posiedzeń, chociaż niejednokrotnie zdarzało mi się nieco zasiedzieć, bo niestety… wciąga jak diabli!
Ori and the Will of the Wisps to przepiękna i cudowna gra. Z ręką na sercu – ciężko mi znaleźć cokolwiek, do czego mógłbym się przyczepić, gdyż wszystko tutaj jest na miejscu i perfekcyjnie współgra ze sobą. Jedynie co mi przychodzi na myśl, to fakt, iż nie jest to pozycja dla wszystkich – trzeba lubić tego rozdaj rozgrywki, a także nastawić się, iż nikt nas tu za rączkę nie prowadzi, a wręcz już od samego początku wrzuca nas na głęboką wodę. Jeżeli jednak wam to nie przeszkadza, to śmiało sięgajcie po ten tytuł, a na pewno się nie zawiedziecie.
Reklama