Vulcan chcący zniszczyć Imperium Shi’ar za czas spędzony w ich niewoli, oraz za to co uczynili jego matce. X-Meni skonfliktowani z Charlesem Xavierem podążają śladem opętanego rządzą mordu Gabriela, z nadzieją, że będą w stanie go powstrzymać nie schodząc ze swojej drogi – nie zabijając go.
Na początek pragniemy podziękować wydawnictwu Egmont za podesłanie nam komiksu do recenzji i zachęcamy do wspierania polskiego rynku komiksowego poprzez kupowanie na ich stronie, Egmont.pl!
Jednak nim przejdę stricte do fabuły, zacznę od przedstawienia członków grupy pościgowo-uderzeniowej. Spadkobierczyni Magneto, Lorna Dane znana jako Polaris. Darzony przez nią odwzajemnionym uczuciem Alex Summers, Havok, brat Vulcana. Kurt Wagner, Nightcrawler, obecny chyba w każdej animacji X-Men. Indianin James Proudstar, Warpath, widziany chociażby w Days of Future Past. Rachel Summers, Marvel Girl, córka Cyclopsa i Jean Grey, potężna telepatka posiadają cząstkę mocy Phoenix. Darwin, jedyny, prawdziwy przyjaciel Gabriela, jego ciało przystosowuje się do każdych warunków, co czyni go teoretycznie nieśmiertelnym. Ostatni jest dowódca, Charles Xavier, który jest pozbawiony mocy, do swoich działań wykorzystując Rachel.
Co się tyczy fabuły: Pełna akcji, bez miejsca na nudę. Mimo, że niemalże całość rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej / miejscach należących do Imperium Shi’ar, tak początek to oczywiście zebranie drużyny, często nie ukrywając powodów kryjących się za określonymi personaliami, jak w przypadku Darwina – po prostu więź jaka łączyła (bądź nadal łączy) ze ściganym Vulcanem. Pewien wewnętrzny konflikt Polaris, która po ucieczce od Apocalypsa, nie do końca pojmuje co on i jego ludzie jej uczynili. Wyraźnie napięta atmosfera pomiędzy Cyclopsem, a Xavierem. A czarny charakter? Pędzi przez galaktykę siejąc zniszczenie, w końcu jest jednym z najpotężniejszych mutantów, a mimo szału, który go opętał nie brak mu rozsądku.
Oczywiście, taka niewielka grupa nie mogła sama przeciwstawić się Gabrielowi i Imperium Shi’ary, bo ze względu na konflikt tej rasy z Xavierem, zasada “wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem” nie była nawet brana pod uwagę. Więc kto jeszcze wspomagał X-Menów? Starjammers! W końcu Corsair jest ojciem Vulcana i Havoka, to i on musiał brać w tym wszystkim udział, poza nimi był jeden zupełnie nieoczekiwany sprzymierzeniec – Korvus, który mimo bycia z Shi’ar, chętnie zmienił stronę konfliktu za to, jak wiele lat wcześniej potraktowano jego klan, ze względu na powiązania z mocą Phoenix. Innych sprzymierzeńców natomiast zapowiadać nie będę.
Jednak nie samą akcją człowiek żyje, chociaż niezaprzeczalnie sprzyja ona wysokiemu tempu powieści. Obecna jest również polityka, walka o wpływy w Imperium, czy lekcja o samym Imperium Shi’ar. Jaka? Od historii, jak informacje o dziejach Phoenix, ostrzu Rook’shira, potężnej broni, której używać mogą tylko osoby wywodzący się z rodu Korvusa, po zwyczaje panujące w ich świecie. Nie brakuje również romansu i powrotu postaci, których raczej nikt nie chciałby spotkać – tu zaspoileruję tylko Deathbird, siostrę cesarzowej Lilandry.
Zabierając się za czytanie, w głowie miałem obraz Shi’ar jaki przedstawiono w X-Men: the Animated Series. Była Lilandra, była Straż Imperialna, czyli pokazano najbardziej znaczące postaci tego Imperium i charakter postaci, tu głównie można mówić o nim w kontekście cesarzowej, zgodny po obu stronach. Tak więc jeżeli kogoś chociaż odrobinę zaciekawiła ta kosmiczna cywilizacja w czasie oglądania X-Men: TAS za dzieciaka – dodatkowo mogę polecić.
Co mogę powiedzieć o wadach? Właściwie nic sensownego nie przychodzi mi do głowy, historia wciągnęła, ogarnięcie całości bez posiadania rozległej wiedzy nie jest niczym trudnym, to też znajomość poprzednich tomów, czy zeszytów nie jest niezbędna, acz mogłaby być odrobinę pomocna – nie byłby wymagany “risercz” by na szybko zapoznać się z mocami poszczególnych bohaterów. Motywacja Vulcana jest przedstawiona jasno na kartach komiksu, to też nieznajomość wydarzeń poprzedzających “Powstanie i upadek Imperium Shi’ar” nie zabiera nawet grama frajdy jaką daje to trzystustronicowe dzieło. Na upartego jako wadę mogę dać to, że czas oczekiwania na kontynuację jest dłuższy niż bym tego sobie życzył.
Zalety? O akcji właściwie już wspominałem. Możliwość zapoznania się z kulturą Shi’ar – jak najbardziej na plus. Zgodność z obrazem pokazanym w TAS, a właściwie zgodność TAS z komiksem – również rzeczą świetną. Scenariusz napisany przez Eda Brubakera od początku do końca klarowny, bez fabularnych nieścisłości czy niedociągnięć, pozwalający zatopić się w historii nawet laikowi, który X-Menów zna tylko z animacji i lepszych/gorszych filmów. Kolejną zaletą jest również brak sztucznego humoru, idiotycznych żartów i innych “rozpraszaczy” tego typu. Po prostu, to by nie pasowało do całości, gryzłoby się niemiłosiernie z powagą, która obecna jest od początku do końca. No i na koniec coś co kupiło moje serduszko – brak tłumaczenia jakichkolwiek pseudonimów. Zawsze mnie to boli, kiedy tłumaczone są wybiórczo, nieco mniej gdy tłumaczona jest całość. Jak w TAS było z tym różnie, tak tu spotykamy tylko oryginalne nazwy. Beast, Corsair… no, pomijając Wulkana, ale go mogę przeboleć ze względu na zachowaną fonetykę.
Nie wspomniałem tylko o rysunkach: Billy Tan i Clayton Henry spisali się na medal. Piękne grafiki, cudownie narysowane twarze, świetne zgrana kolorystyka poszczególnych kadrów, wszystko co się pojawia znajduje się na odpowiednim miejscu, żaden element nie wydaje się zbędny czy gryzący z całością. Doskonale oddana dynamika postaci, wręcz pozwalająca dokładnie zaobserwować prędkość bohatera. Nawet kiedy dzieje się wiele, a aktualne wydarzenia są pogrążone w chaosie – rysunki zachowują pewną harmonię, która zapobiega pominięciu jakiegokolwiek istotnego elementu. I jak słyszałem, widziałem (może bez wielkiej próby porównawczej) i pisałem – Green Arrow może być najpiękniejsza (artystycznie) serią DC, tak czysto subiektywnie – tom, o którym dziś tu mowa przebija GA.
Reasumując – czekam z utęsknieniem na kontynuację.
Reklama