To już ósmy tom „Detective Comics” spod szyldu DC Odrodzenie, ale za to pierwszy, którego scenariuszem zajął się nie James Tynion IV, a Bryan Hill. Seria do tej pory cieszyła się raczej pozytywnymi opiniami, także czy nowy autor podtrzymał poziom poprzednika? Poniżej czeka was moje zdanie na ten temat.
Na początek pragniemy podziękować wydawnictwu Egmont za podesłanie nam komiksu do recenzji i zachęcamy do wspierania polskiego rynku komiksowego poprzez kupowanie na ich stronie, Egmont.pl!
Ciężko stwierdzić czy poprzeczka została wysoko postawiona, wszakże Detective Comics Tyniona nie było niczym odkrywczym, jednak pisarz zdecydowanie rozumiał poszczególnych bohaterów i co zeszyt przedstawiał nam dosyć ciekawe historie z Mrocznym Rycerzem w roli głównej. Wiemy także, że Hill nie zagości tu na długo, także zapewne stało przed nim nie lada wyzwanie, aby postawić odpowiedni fundament dla kolejnych artystów.
Całość zaczyna się akcją ratunkową największego fana Batmana, gdzie jeden z jego pomagierów, Signal, staje się ofiarą wybuchu i ledwo uchodzi z życiem. Okazuje się, że stoi za tym zupełnie nowy złoczyńca, który nazywa siebie „Karmą”.
Wydarzenia te skłaniają Bruce’a aby poprosił o pomoc pewnego bohatera z Metropolis i nie chodzi tu o Supermana, a o nieco mniej popularnego herosa, którego kojarzyć możecie, chociażby z jego serialu emitowanego na stacji The CW. Jefferson Price to facet, który poza pełnieniem funkcji nauczyciela, walczy także ze złem pod aliasem Black Lightning. Człowiek Nietoperz składa mu wizytę z propozycją objęcia pozycji lidera nad grupą młodych superbohaterów, gdyż on sam musi na moment przejść w tryb solowy.
Fabularnie jest dość nierówno. Z jednej strony otrzymujemy skrupulatnie przedstawioną genezę nowego wroga Mrocznego Rycerza, z drugiej za to jego motywy i działania potrafiły nieco usypiać. Zdecydowanie nie jest to ktoś, kogo zapamiętamy na lata. Kwestionowane przywództwo Jeffersona także jest jak najbardziej zrozumiałe z logicznego punktu widzenia, jednak kolejne marudzenie ze strony zespołu, a szczególnie Batgirl. Nie jestem pewien czy mi się zdaje, czy w jej ostatnich gościnnych występach ZAWSZE jej coś nie pasuje. Barbara to zdecydowanie dużo ciekawsza persona, po co tak ją spłycać?
Akcji nie brakuje, także o nudę nie ma co się martwić. Poza sekwencjami walk czytelnik otrzymuje również nieco elementów zagadkowych, wszakże Bruce Wayne to nie tylko świetny wojownik, ale i Największy Detektyw Świata! Chociaż czasem można było się złapać za głowę, gdyż momentami wyglądałoby to, jakby IQ Wayne’a dość drastycznie spadło.
Wprowadzenie Black Lightninga było jak najbardziej dobrym posunięciem. Wprowadzi to nieco świeżości do serii, a nasz heros władający piorunami być może zyska nieco więcej wielbicieli. Bryan Hill zdaje się, ze „zdał egzamin”, tworząc solidną podstawę pod przyszłe historie, dalej nie wybijając serii zbyt wysoko, ale też nie powodując zbędnego chaosu, by inni musieli sprzątać po nim bałagan, a przecież takowych sytuacji ostatnio nie brakuje.
Na samym końcu czeka nas jeszcze dodatkowa historia, która w oryginale pojawiła się zeszyt przed powyższą opowiastką o Karmie, jednak nie ma ona zbyt wiele wspólnego z wcześniejszymi wydarzeniami z Detective Comics.
Całość zdecydowanie nie zawodzi, jeżeli chodzi o szatę graficzną, co jest w większości zasługą Miguela Mendoca, człowieka, którego prace mogliście podziwiać na przykład w czwartym tomie Nightwinga. Kreska nie jest mocna, ale ostra, co świetnie komponuje się z ilością akcji, którą nam zaserwowano. Na spory plus zasługują kolory, które są naprawdę dobrze dobrane, a rysunki naprawdę cieszą oko. Oczywiście mogło być dużo lepiej, jednak nie jestem pewien, czy to takie w tym przypadku konieczne. Jeżeli kolejne historie mają wyglądać podobnie, to jestem jak najbardziej za.
„Na zewnątrz” to po prostu kawałek porządnej historii, która ani zachwyca, ani zawodzi. Spowodowane jest to ograniczonymi możliwościami scenarzysty, który zmieni się wraz z kolejnym tomem, także nie miał on zbyt wielkiego pola do popisu, ale gołym okiem widać, że autor zna się na rzeczy, rozumie nie tylko samych bohaterów, ale i też relacje pomiędzy nimi zachodzące. Postać Karmy można było rozegrać nieco lepiej, uczynić go kimś „ważniejszym”, a tak to zapewne przez dłuższy czas nikt do niego nie wróci, a szkoda.
Niemniej jest to ciekawa i przyjemna lektura, do przeczytania w wolnej chwili, także jak chcecie być na bieżąco z „Detective Comics”, to bez wahania sięgnijcie po ten tom.
Reklama