blank

Liga Sprawiedliwości – Bez Sprawiedliwości [RECENZJA]

Snyder i Tynion to takie dwa słodziutkie cukiereczki, które albo napiszą coś dobrego albo totalnie okropnego. W nowym mini evenciku od DC, który mam przyjemność recenzować, chłopaki połączyli siły i stworzyli coś, co znowu utwierdziło mnie w pewnym przekonaniu o pozycji DC na rynku komiksowym. Zapraszam.

Na początek pragniemy podziękować wydawnictwu Egmont za udostępnienie nam komiksu do recenzji!

Z pewnością czas, w którym DC wydało No Justice nie był sprzyjającym dla nich momentem. Dużo serii się posypało, stało się strasznym paździerzem, pozmieniali się twórcy. Cancele leciały tak szybko, że trudno było nadążyć za tym, które komiksy zostały anulowane, ale mamy to, evencik, który miał… właściwie to co on miał?

blank

Pierwszym i jednocześnie głównym zarzutem, jaki mam do tego komiksu to całkowity brak uargumentowania jego istnienia. Umówmy się, poprzednie kryzysy to też nie były dzieła sztuki, ale miały jakikolwiek cel, przykładowo retconowanie lub po prostu uproszczenie uniwersum. Za to nowa Liga wydaje się być stworzona mniej więcej w taki sposób:

Dan DiDio: Chcę komiks.

Jakiś pracownik: Oczywiście, szefie, powie pan jaki.

Dan DiDio: Niech będzie jakaś Liga prawiedliwości, beka w sumie xD

Szef działu PR i marketingu: Ale prezesie, film to klapa, uniwersum jest już zretconowane i względnie uporządkowane po co…

Dan DiDio: Powiedziałem, że chcę to ma być… o a później weźcie jakoś popsujcie, nie wiem Tytanów, żeby było śmieszniej xD

To oczywiście żarty (chociaż już mógłbyś odejść, Didio, mówię poważnie, odejdź, proszę), ale naprawdę to jedyne sensowne wyjaśnienie, po co powstał ten komiks.

Historia opowiada o tym, że przez wyrwę w kosmosie, którą spowodował oczywiście, wiadomo, B*tman, przebudziły się takie wielkie Tytany Omega. Ich celem było pożreć planety, na których rosły specjalne drzewa: entropii, tajemnicy, mądrości i cudu.

blank

Początek zapowiadał się naprawdę fajnie i ciekawie, bo złoczyńcy musieli połączyć siły z Ligą. Wszyscy zostali podzieleni przez Brainiaca na małe grupki. Czemu Brainiac? Bo wszystko zaczęło się na jego planecie, którą chciał uratować. Naprawdę fajnie, w końcu złoczyńca przejął się domem, super, miło. Niestety tak szybko jak rozkręcił się komiks, tak szybko Brainiac został zabity, a na jego miejsce wszedł jego syn (XD). Wtedy dopiero zaczęła się jazda i rozczarowanie motywami, którymi się kierował.

Zebyście nie myśleli, nie zaspoilerowałem wam dużo, to dosłownie początek historii, chociaż to i tak sporo, bo cały event jest niewielki.

Nie powiem, że jest to bezwzględnie zły komiks, ale po prostu nijaki. Całość wydaje się, jakby przebiegała w przeciągu dziesięciu minut, zakończenie jest na szybko, nie zmienia status quo żadnej postaci i nie ustanawia żadnego nowego prawa multiwersum. Serie regularne DC śledzę wybiórczo, ale nawet teraz mogę zauważyć, że wydarzenie praktycznie w ogóle nie wpłynęło na rozwój uniwersum.
Niestety dobre pomysły zmieniły się w nijaką papkę zaserwowaną przez chłopaków, którzy postawili sobie poprzeczkę zbyt wysoko.

Jednakże nadal czyta się to przyzwoicie i mimo wielu głupotek, sztampowej fabuły i po prostu marnej historii nadaje się to na szybciutką lekturę przed snem, żeby przeczytać i zapomnieć.

Dzięki rysunkom totalnie nie mogę powiedzieć, że całokształt jest zły, bo komiksem zajmują się świetni rysownicy. Między innymi Rilley Rossmo czy Francis Manapul.
Nie są to w żadnym wypadku dzieła wybitne, ale po prostu bardzo ładnie wykonane prace.
Urzekł mnie szczególnie wymieniony Rossmo, kórego od dawna uważam za jednego z najlepszych i najciekawszych artystów komiksowych ostatnich lat. Charakteryzuje się on taką piękną cartoonową kreską, która jest podobna do niczego, naprawdę to cenię.

blank

Na sam koniec pozwoliłem sobie zostawić sprawę tłumaczenia. Ja zdaję sobie sprawę jaka to ciężka praca i nieraz naprawdę trzeba pomyśleć, żeby dopasować wyrażenia lub styl wypowiedzi do postaci. Tutaj mam wrażenie, że pan Maciej Nowak-Kreyer zbyt bardzo poszalał z tłumaczeniem i na siłę dodał sobie roboty. Postacie nie mówią kompletnie tak, jakbyśmy sobie tego wyobrażali. Przykładem jest Beast Boy, kóry zamiast brzmieć jak nastolatek, mówi jakby był jakimś filozofem lub aktorem na scenie.
Niestety ten problem ma większość komiksów DC ostatnio wydawanych w Polsce. W marvelowskich opowieściach się z tym nie spotkałem. Miejmy nadzieję, że w przyszłości tłumaczenia wejdą na trochę lepszy poziom.

Podsumowując: Jest to komiks z głównego kontinuum nie wnoszący zupełnie nic do Uniwersum. Jeśli szukacie wybitnej lektury to szukajcie dalej. Jeśli jednak chcecie coś luźnego do przeczytania na wieczór to jak najbardziej możecie kupować. Rysunki są najjaśniejszym punktem całokształtu, więc jeśli kochacie Rossmo, tak jak ja to zachęcam!