Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce i już w sumie odległej przeszłości, bo minęło już 43 lat od premiery pierwszej części kultowych Gwiezdnych Wojen. Seria z miejsca stała się fenomenem na skalę światową, sprytnie wykorzystując znane już motywy ze świata fantasy/sci-fi, jednakże „ubierając” je we własne szaty. W Grudniu ubiegłego roku premierę miała dziewiąta część tejże kosmicznej sagi, a niedawno premierę miało wydanie Blu-Ray i DVD. Sam film jednak nie cieszy się do końca pozytywną sławą, ale czy na pewno słusznie?
Dziękujemy wydawnictwu Galapagos za kopię do recenzji!
Cofnijmy się do lat 70. XX wieku. W kinach puszczane jest „Star Wars: A New Hope”, wtedy jeszcze nietraktowane jako czwarty, a pierwszy epizod całości. Czy faktycznie wszyscy byli zachwyceni seansem? Skądże. Sytuacja praktycznie w ogóle nie uległa zmianie od tamtej pory. Wielu rzeczywiście wychwalało ten film, często przytaczając porównania do takich produkcji, jak „Czarnoksiężnik z krainy OZ”, albo „Flash Gordon”.
Negatywnych recenzji też nie brakowało, zazwyczaj zarzucających, iż dialogi są fatalnie przemyślane, tempo akcji zbyt szybkie, wiele elementów niezrozumiałych, głównie przez dziury fabularne – brzmi znajomo?
Wszyscy jednak, jak jeden mąż zgadzali się co do jednego – „Star Wars” to kosmiczna baśń o oszałamiających efektach wizualny
Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który nigdy nie chciał stoczyć prawdziwego pojedynku na miecze świetlne!
Obecnie wydaje mi się, że „fani” Gwiezdnych Wojen nie do końca wiedzą czego chcą. Owszem, wielka szkoda, że spora część uniwersum wyleciała z kanonu, stając się tzw. „Legendami” i całkowicie rozumiem irytację tym faktem, bo sam nie jestem fanem tejże decyzji Disneya, jednakże w moim osobistym odczuciu „Star Wars” było właśnie wyżej wymienioną baśnią, z niezbyt skomplikowaną fabułą, mnóstwem akcji, kosmosu i spektakularnych bitew!
Pod tymi aspektami „Skywalker. Odrodzenie” zdecydowanie nie zawodzi, szczególnie że tym razem ponownie powiela sprawdzone już schematy, znane nam z poprzednich odsłon cyklu. To wciąż porywająca historia, która i zabawi i poruszy widza.
Dziewiąta odsłona cyklu stanowi zwieńczenie tak zwanej „Sagi Skywalkerów”, kontynuując wątki z „Przebudzenia Mocy” i „Ostatniego Jedi”. Ciężko cokolwiek opowiedzieć o fabule i jednocześnie nie zdradzając żadnych ważnych elementów. Pokrótce: Coraz lepiej kontrolująca moc Rey w końcu odkryje szokującą prawdę dotyczącą jej przeszłości, a także będzie musiała stawić wielkiemu złu, które kontroluje cały Najwyższy porządek.
Co w moim mniemaniu poszło nie tak? Wszystko dzieje się zbyt szybko. Uwielbiam filmy akcji, dynamikę nie tylko w ujęciach, ale i w narracji, ale najnowszej odsłonie Gwiezdnych Wojen zdecydowanie powinno wlepić się mandat za przekroczenie prędkości. Po pierwsze – całość postępuje w błyskawicznym tempie, skacząc ze sceny do sceny, z jednej lokacji do drugiej, najzwyczajniej w świecie nie dając widzowi odetchnąć, czy przetrawić do końca przekazane informacje.
Początkowo wydawało mi się, że będzie to kwestia ponownego seansu, jednakże byłem w błędzie. Najlepszym rozwiązaniem byłoby pójście w ślady siódmej części „Harry’ego Pottera” i podzielenie finału na dwa odrębne epizody, jednakże kłóciło by się to z klasyczną koncepcją Star Warsów.
Faktycznie sporo tutaj niewyjaśnionych wątków, jednakże jeżeli chcielibyście poznać odpowiedzi na niektóre dręczące was pytania, to zapraszam do lektury powieści Rae Carson pod tytułem „The Rise of Skywalker: Expanded Edition”, gdzie dowiemy się np. o co konkretnie chodziło Finnowi czy konkretnych wyjaśnień co do pochodzenia Rey. Jednakże wszystkie te informacje powinny być zawarte w filmie, gdyż zdecydowanie pozytywnie wpłynęłyby na odbiór całokształtu, zmieniając całkowicie pogląd na niektóre ze scen.
Z jednej strony wygląda to, jakby Abrams chciał zrekompensować nieco „wolniejsze” poprzedniczki, a z drugiej – na siłę próbował łatać i wypełniać dziury w nich pozostawione i niestety widać to gołym okiem.
Z drugiej – nie można narzekać na brak nudy, bo całość stanowi świetny spektakl. Wszystkie bitwy są znakomicie przedstawione i chwalić tu można nie tylko efekty, które z resztą stoją na najwyższym poziomie, ale sam sposób reżyserii tejże części. Jak już wcześniej wspomniałem – ujęcia są bardzo dynamiczne, kadry przeskakując pomiędzy sobą z niezwykłą energią, przez co widz cały czas siedzi wpatrzony w ekran, gdyż „pogadankowych” momentów jest tutaj jak na lekarstwo.
W odróżnieniu od „Zemsty Sithów” i „Powrotu Jedi”, gdzie dominowały bardziej ciepłe barwy, Abrams zdecydował się tym razem na nieco więcej chłodu, który praktycznie towarzyszy nam przy wszystkich materiałach związanych z tym filmem. Tym sposobem można poczuć nieco klimatu rodem z thrillerów, odpowiednio nastawiając nasze umysły na to, że możemy spodziewać się szokujących momentów.
„Skywalker. Odrodzenie” to jedna wielka uczta dla oczu, która powinna zadowolić niejednego fana dzieł sci-fi. Nie mogę zaprzeczyć – do pewnych rozwiązań w fabule faktycznie można się przyczepić oraz nie neguję tego, iż nie brak tu dziur – jednak to nie jest nowość w tym świecie i powinniśmy być do tego doskonale przyzwyczajeni. Pędząc na ten film do kina, spodziewałem się tego, czego oczekiwałem po poprzednich produkcjach i faktycznie to otrzymałem.
Owszem – daleko mi do zatwardziałego fanatyka tego uniwersum, który od ręki rzuci wam imionami trzecioplanowych postaci z książki, które wyłącznie mrugnęły do głównego bohatera, jednak staram się być na bieżąco, od czasu do czasu przeczytam czy to komiks, czy to książkę i po prostu czerpię z tego niesamowity fun.
Nie mogę także nikogo zmusić, aby polubił ten film, jednak mogę po prostu doradzić, aby spojrzeć na niego, albo i całą trylogię nieco mniej krytycznym okiem, a bardziej z nastawieniem na odmóżdżającą rozrywkę, której zdecydowanie tu nie brakuje.
Warto też napomnieć o, jak zwykle z resztą, rewelacyjnej ścieżce dźwiękowej! Przepiękne utwory lecące w tle świetnie dopełniają tenże magiczny klimat produkcji, nadając jej także stosownej epickości. Niestety tutaj muszę przyczepić się do naszego rodzimego wydania, gdyż audiofile pewnie będą wielce rozczarowani, gdyż na krążku Blu-Ray oferowana jest nam wyłącznie ścieżka… Dolby Digital 5.1! Nie mam pojęcia, dlaczego w ogóle zdecydowano się na taki zabieg – wszakże nie bez powodu wielu specjalnie już odpuściło DVD i sięga teraz po wydania w niebieskich pudełkach.
Jednak w przypadku dodatków, które zostały zamieszczone na płycie, nie mogę szepnąć złego słowa, no może poza tym, że PONOWNIE zabrakło… usuniętych scen, a doskonale wiadomo, iż tych nie brakowało. Czyżby już były plany na potencjalną wersję rozszerzoną w przyszłości?
Co w takim razie czeka na nas poza samym filmem?
- Dziedzictwo Skywalkerów – dwugodzinny materiał przedstawiający proces realizacji filmu, opowiadając nam, jak to wszystko wygląda od środka, łącznie z wypowiedziami aktorów. Zdecydowanie warto się z tym zapoznać!
- Pasaana: pościg śmigaczy – dopełnienie powyższego dodatku. W tym przypadku materiał skupia się wyłącznie na tytułowym poścgiu.
- Obcy na pustyni – ciąg dalszy ujęć z Pasaany, jednak tym razem obrazujący nam to, jak ekipa radziła sobie na planie w Jordanii.
- D-O: Klucz do przeszłości – Krótka opowieść dotycząca Statku łowcy z Beston
- Warwick i syn – Kolejny króciutki materiał, tym razem opowiadający o Warwicku Davisie, czyli odtwórcy roli ewoka Wicekta
- Tworzenie stworzeń – W tym prawie że ośmiominutowym klipie zobaczymy, jak wyglądał proces tworzenia stworzeń, które mogliśmy ujrzeć w filmie.
Podsumowując: Była to moja druga przygoda z tą produkcją i tym razem była jeszcze bardziej pozytywna niż przy pierwszym podejściu. Nie była bezbłędna, ale daleko jej od koszmarnej. Wydanie Blu-Ray jest zdecydowanie warte uwagi, w szczególności ze względu na „Dziedzictwo Skywalkerów”.
Jedno jest pewne – Nie mogę się doczekać kolejnej trylogii, a tę podobno ma stworzyć Taika Waititi. Będzie hit? Niewątpliwie.
Reklama