W 2016 roku świętowano 75-lecie postaci Kapitana Ameryki – z tej okazji Steve Rogers, wtedy w postaci staruszka pozbawionego serum superżołnierza, dzięki kosmicznej kostce powrócił do swojej młodej i muskularnej formy, by móc ponownie walnąć w twarz Barona Zemo i w ostatniej chwili uratować świat przed zagładą – w skrócie, standard. Odzyskawszy siły Rogers znalazł sobie nową tarczę, nowy kostium, nową dziewczynę i ponownie przyjął pseudonim Kapitana Ameryki, by dalej walczyć o wolność swojego narodu. Jednak w serii Steve Rogers: Kapitan Ameryka Nick Spencer zrobił z ulubieńcem Stanów Zjednoczonych coś, o czym nie pomyślał nikt wcześniej – i, tradycyjnie, wywołał w ten sposób chyba największą kontrowersję związana z Kapitanem od czasu jego powstania.
Na początek pragniemy podziękować wydawnictwu Egmont za podesłanie nam komiksu do recenzji i zachęcamy do wspierania polskiego rynku komiksowego poprzez kupowanie na ich stronie, Egmont.pl!
Ciężko nie mówić o tym komiksie bez spoilowania zakończenia pierwszego z jedenastu zawartych w tym tomie zeszytów – swego czasu wywołało ono w Internecie tyle krzyku, bólu, oburzenia i żalu, że wielu malkontentów w swoim Marvelowym bojkocie trwa do dziś. Bez zbędnego przedłużania: tak, na samym początku komiksu Kapitan wypowiada słynne „Hail Hydra”. Nie będę zdradzał w jakim kontekście, dlaczego tak zrobił i co działo się dalej, ale wystarczyło to jedno ujęcie, by na pięć minut wzburzyć pół świata, który zapomniał o całej sprawie w mgnieniu oka, ale zdążył narobić wystarczająco szumu, by zwrócić na nią uwagę sporej ilości kupujących. I z perspektywy czasu cieszę się, że tak się stało, bo komiks Spencera to świetna wiwisekcja amerykańskiej polityki tego wieku, eksploracja charakteru Rogersa z bardzo ciekawej strony i w końcu podważenie mitu dobrego harcerzyka w niebieskich rajtuzach biegającego po świecie z kolorową tarczą.
Jak można się domyśleć, organizacja Hydry gra tutaj niezwykle ważną rolę – na nowo odrodzona pod wodzą ponownie zmartwychwstałego Red Skulla nie jest już bandą nazistów biegających w zielonych kostiumach, ale czymś o wiele straszniejszym, bo o wiele prawdziwszym. Nowa Hydra rekrutuje ludzi zagubionych, samotnych, nieprzystosowanych do świata pędzącego przed siebie z zawrotną prędkością. Ludzi, którzy szukają celu, ale za nic nie mogą go znaleźć, szukają przyczyny, przez którą ich życie nie wygląda jak obiecywany im od dziecka amerykański sen. I poprzez manipulacje Hydra w teorii im to zapewnia: pozwala im przynależeć, być częścią czegoś wielkiego, jasno wskazuje im: oto jest wróg narodu, to przez niego nie jesteś szczęśliwy, to on zabrał twoją pracę, to on ma inny kolor skóry, orientację, wyznanie, poglądy. Walcz i pokonaj go, a zdobędziesz to, czego pragniesz. Rekruci Hydry po praniu mózgu zaczynają więc przeprowadzać szereg zamachów terrorystycznych na cywilach, a organizacja z grupy złoli grożących pięścią bohaterom staje się realnym zagrożeniem dla całego świata. Nietrudno zauważyć aluzję do rzeczywistych wydarzeń z ostatnich lat i tego, jak ekstremizm z każdej strony spektrum politycznego zdaje się przyciągać coraz więcej ludzi.
Po drugiej stronie stoi SHIELD, niby prawy obrońca ludzkości, w praktyce organizacja militarna chcąca za wszelką cenę przepchnąć w rządzie ustawę, która zapewni im możliwość inwigilacji praktycznie każdego człowieka na świecie – rzecz jasna, w służbie narodu. Czytając łatwo zauważyć coraz więcej podobieństw między założeniami Hydry i SHIELD – różnica jest taka, że ci drudzy stoją po stronie tych „dobrych”. Tutaj organizacja pod wodzą Marii Hill nie broni ludzi przed terroryzmem bo tak należy, a raczej bo pomaga im to w osiągnięciu ich własnego interesu. Jeśli dodać do tego Red Skulla, który w komiksie staje się zdolnym strzelać do niewinnego dziecka złem wcielony, jedyną postacią godną pochwały zostaje chyba sam Steve Rogers – tylko że, jak dowiadujemy się z dalszej lektury, zmuszenie nas do uznania racji Rogersa to raczej wybór mniejszego zła (i świetna zagrywka bawiąca się oczekiwaniami czytelnika ze strony Spencera).
Nie chcę psuć nikomu zabawy w odkrywaniu kolejnych tajemnic Rogersa, napisze więc tylko, że niuans, z jakim pisze go tutaj Spencer, jest godny pochwały. Jego Kapitan nie boi się podejmować trudnych decyzji i nie boi się ich konsekwencji, ponadto pokazywane nam wydarzenia z jego przeszłości pomagają lepiej zrozumieć jego teraźniejsze akcje i motywacje. To wciąż ten Kapitan, którego pokochały miliony – po prostu w innym wydaniu, które pomaga czytelnikom przeegzaminować parę ważnych spraw związanych z tym, jak jest postrzegany przez resztę uniwersum Marvela i przez nas samych. Jedyny zarzut, jaki według mnie można by postawić komiksowi, to fakt, że rysunki są w najlepszym wypadku zwyczajne, a w najgorszym nieudolnie próbują kopiować styl znanego z historii o Zimowym Żołnierzu Steve’a Eptinga – na szczęście Kapitan nadrabiania świetnym scenariuszem. To polityczna drama, pełna gębą i posiedzeń, knowań, dyskusji, rozpraw sądowych oraz zebrań mamy tu więcej niż tradycyjnej akcji bicia po twarzach, na szczęście dynamizm dialogów nie nudzi ani przez chwilę. Z utęsknieniem czekam na kolejny tom, zwłaszcza po zakończeniu, które optymizmem nie napawa – w świecie Marvela szykują się poważne zmiany.
Reklama