Obudziłem się. Tak, obudziłem się z koszmaru, który ufundowali mi scenarzyści. Niestety, ale odcinek 4 i 5 przygód naszych legend to jedna wielka śmierdząca… pomyłka.
Oglądając kolejne odcinki apetyt mi rósł, tak bardzo się cieszyłem, że w końcu serial odnalazł potencjał, który miał od pierwszego sezonu. Moja radość była tak wielka, tak ogromna jak Waverider, tylko kur… owa radość zaliczyła mega duże bum!!!
Czwarty odcinek, to pomyłka scenarzystów. Robić The Walking Dead w świecie DC? Dobra, rozumiem chcieli coś innego, ale zombi? Nie dosyć, że to zombi było bardzo słabo zrobione, to dorzucili coś jeszcze, aby się widzowie nie nudzili…a mianowicie- Django. Tak! Django aka Jackson, lub Jackson aka Django.
Murzyński superbohater lat wojny secesyjnej, ratuje jeszcze więcej murzynów. Ile w tym było heroizmu, ile brawury. Nie! Nie było! Jeszcze to ciągłe bełkotanie, jak to czarnoskórzy mieli źle i nie dobrze, nie mieli kolorowo, bardziej czarno- biało.
Odcinek to jedna wielka pomyłka. Można to podsumować słowami „kończ wać pan, wstydu oszczędź”.
Następny odcinek, bałem się oglądać. Myślę sobie…znowu będzie kicha. Jednak okazało się, że była połowa kichy. Zawsze coś.
Jedyny plus tego odcinka to Reverse Flash i Damien Darhk. Ich rozmowa na początku o współpracy jest już dużym krokiem do przodu jeśli chodzi o Legion of Doom. Co bardzo cieszy, może w końcu coś się ruszy w tym serialu znowu. Sama fabuła mało wnosząca i słaba. Traktat na linii USA i Związek Radziecki, gdzie rękę na wszystkim trzymał Darhk. Dosyć przewidywalne.
Końcówka to kolejna bomba dla widza. RF + Darhk + kapsuła czasu = BOOM!. Ciekawe co z tego wyniknie? Jedno jest pewne, będzie ciekawie.
Ten odcinek oceniam też nie za wysoko, mimo dwóch antagonistów, to młody Stein i stary Stein już się chyba wszystkim znudzili. Dlatego ocena niżej.
Teraz nadszedł czas na odcinek szósty. Tak, nareszcie scenarzyści wrócili na dobry tor. Nie ten najlepszy, ale jest lekki progres.
Jonah Hex i odcinek staje się lepszy. Szkoda, że na stałe nie wkręcił się do ekipy legend, bo było by dużo ciekawiej.
Nie będę opisywał fabuły, bo mija się to z celem, każdy z Was już pewnie widział odcinek numer sześć. Fajnie, że znowu wszystko się dzieje na Dzikim Zachodzie. Mick w swoim żywiole, ten koleś jest niesamowity. Jego utożsamienie się z postacią 100%. Kolejna miła niespodzianka to Steel, w końcu umie używać swoich mocy, które czynią go prawie nieśmiertelnego…prawie, bo jak każdy i on ma jakiś słaby punkt. Zobaczyliśmy jego strój, który naprawdę wygląda fajnie. Zobaczymy też w końcu Atoma, bo Ray bez kostiumu jest jakiś taki dziwny. Jak zwykle było gadu gadu i moralitety Sary, ale już się można przyzwyczaić. Chyba. Dowiedzieliśmy się także, że Stein przez kontakt ze samym sobą, tym młodszym sobą, zmienił swoją przeszłość, a co z tym idzie i przyszłość, czego mamy już małe przebłyski.
No i końcówka, która nawiązuje do wielkiego crossoveru. Teraz pozostaje czekać. Tak, czekamy na Dominatorów!
To był ten odcinek gdzie się obudziłem. Koszmar się skończył, teraz oby do przodu legendy.
Reklama