Na początek pragniemy podziękować wydawnictwu Egmont za podesłanie nam komiksu do recenzji i zachęcamy do wspierania polskiego rynku komiksowego poprzez kupowanie na ich stronie, Egmont.pl!
Nareszcie nadszedł ten dzień! Jedno z najważniejszych wydarzeń w uniwersum DC. Ślub Batmana i Catwoman! Oczywiście zanim do tego doszło, naszych bohaterów spotkało po drodze kilka problemów, musieli także domknąć kilka spraw i wydawałoby się, że już wszystko załatwione i już za chwilę będziemy świętować. No właśnie, wydawałoby się.
79 lat. Tyle dokładnie trwa znajomość Batmana z Catwoman. Obydwoje mają za sobą spory bagaż doświadczeń, wspólnych chwil, wzlotów, upadków. Chyba już każdy z nas czekał tylko na moment, kiedy w końcu Selina powie Bruce’owi „TAK!” i nasi bohaterowie będą żyć długo i szczęśliwe.
Zanim w ogóle dojdziemy do samej ceremonii, czeka nas kilka pomniejszych historyjek. Polskie wydanie zostało także wzbogacone o dodatkowe pięć zeszytów! Całość tomu otwiera nieco dziwaczna opowieść z Booster Goldem w roli głównej, który wręczył Mrocznemu Rycerzowi bardzo nietypowy prezent. Ciężko tutaj opisać cokolwiek bez większego zdradzania szczegółów. Mamy tutaj podróże w czasie, zabawę osią czasu, post-apokaliptyczny klimat i tak dalej. Ciekawe, wciągające, jednak sprawia wrażenie niepotrzebnego zapychacza.
Następnie do akcji wkracza nasz ukochany Błazeński Książę Zbrodni, który desperacko stara się znaleźć zaproszenie na ślub swojego najlepszego przyjaciela. Oczywiście nie szuka w swojej skrzynce pocztowej i w ogóle nie pozostawia za sobą kolejnych ciał. Ogólnie Joker pisany przez Kinga jest bardzo sympatyczny, na pewno nie da się mu odmówić poczucia humoru, jednak brakuje mi w nim tej „grozy”, takiej charyzmy wśród strachu. Jeżeli już na tym etapie przeczuwacie kłopoty, to bardzo dobrze. Zielonowłosy jeszcze potem namiesza, ale o tym za moment.
Wcześniej jeszcze będziemy świadkami panieńskiego Seliny, który nadzorowany będzie przez… Jasona Todda! Bruce poprosił swojego byłego protegowanego, aby ten miał oko na kotkę. Czyżby nasz miliarder nie do końca ufał ukochanej? Okazuje się, że to nie o nią powinien się martwić, a o Red Hooda, któremu wrażeń na pewno nie brakowało. W dalszej części główne skrzypce gra Damien, który stara się zacieśnić więzi z Panną Kyle, do której zawsze miał dystans. Następnie wyrywa się ukradkiem do salonu gier i trafia… na syna Batmana i Catwoman z przyszłości! Pojawia się także dziadzia Ra’s. Kolejny nie do końca potrzebny zapychacz, choć ciekawy.
To samo tyczy się kolejnej historii, która, choć z początku wydawałaby się, że faktycznie będzie miała związek ze ślubem. Wieczór kawalerski ostatecznie stał się opowieścią o Dicku Graysonie i Hushu, zupełnie wyjętą z kontekstu. Ponownie – ciekawie? Jak najbardziej.
Jesteśmy coraz bliżej! Jeszcze musimy przebrnąć przez przygodę Batgirl z zagadkami Nygmy i podstępną Harley Quinn, która bardzo chciała się odegrać na Jokerze.
No i w końcu, nasz upragniony ślub. Wydarzenie, na które wszyscy czekaliśmy od trzech tomów. Tom King zasłynął z nietypowego podejścia do postaci Mrocznego Rycerza. Doskonale zrozumiał tę postać i starał się wydobyć z niej wszystko, co najlepsze, przedstawiając go w nieco innym obliczu, dodając mu jeszcze nieco głębi. Z wielkim apetytem pochłaniałem kolejne tomy, które napisał. Wiedziałem, że ceremonia ta będzie spektakularna.
No i faktycznie zostałem zaskoczony. Niestety w bardzo negatywny sposób. Ponownie ciężko mi tu cokolwiek zdradzić z fabuły, aby nie rzucić żadnym spoilerem, jednak w trakcie lektury tego właśnie momentu, uśmiech momentalnie zniknął mi z ust, a cała ekscytacja prysnęła. To już nie chodzi o to, że po prostu spodziewałem się czego innego. Cały ten zabieg, który miał tu miejsce, był całkowicie bezsensowny, spłycony. Zawiodłem się. Bardzo.
Jeżeli chodzi o warstwę graficzną, to rysunki wypadają nieźle. Nie jest to ten sam poziom, co poprzednie dwa tomy, ale dalej wszystko wygląda po prostu w porządku. Pomimo dość sporego składu artystów, którzy czuwali nad tą powieścią, to ich różnice w stylach nie rzucają się w oczy. Wizualnie cieszy oko, barwy odpowiednio stonowane do klimatu, ciężko się tu do czegokolwiek przyczepić.
Czy pomimo sporego zawodu i kilku zapychaczy uważam, że „Ślub” to zły komiks? Skądże. Poza finałową historią całość wciąga i z wielką chęcią wertuje się coraz to kolejne strony, aby dowiedzieć się, co jest dalej. Tom zawodzi jako kulminacja tych miesięcy przygotowań, ale jako zwykła powieść jest na naprawdę dobrym poziomie. Zdecydowanie warto przeczytać w wolnym czasie, głupio byłoby także odpuścić taki moment, szczególnie że to nie jest jeszcze koniec. Czy Tom King się nam zrewanżuje za tę niemiłą niespodziankę? Tego dowiemy się już niedługo.
Reklama