Batman, który się śmieje, praktycznie od razu stał się nowym fenomenem popkultury i w błyskawicznym tempie zebrał na świecie miliony wielbicieli. Ostatnio na naszym rynku został wydany pierwszy tom poświęcony jego postaci, a po kilku miesiącach otrzymaliśmy uzupełnienie tejże historii, w której skupiono się na ofiarach tytułowego bohatera. Czy opowieść ta jest przynajmniej tak samo ciekawa?
Na początek pragniemy podziękować wydawnictwu Egmont za podesłanie nam komiksu do recenzji i zachęcamy do wspierania polskiego rynku komiksowego poprzez kupowanie na ich stronie, Egmont.pl!
Skąd w ogóle ta fascynacja tą postacią? Jak widać piękno, tkwi w prostocie, gdyż na dobrą sprawę jest to tylko Batman, który został zainfekowany toksyną Jokera. Do tego dostajemy jeszcze świetny, zajeżdżający horrorem design, który aż prosi się, aby był wykorzystywany wszędzie, gdzie się tylko da.
Tym razem, wbrew nazwie, samego złoczyńcy nawet nie ujrzymy, natomiast do czynienia będziemy mieli z jego „rekrutami”, a tych wybrał sobie naprawdę potężnych. Nasi bohaterowie zdecydowanie mają twardy orzech do zgryzienia. Warto też dodać, iż za piórem nie stał Scott Snyder, a Joshua Williamson, którego możecie znać, m.in. przez „The Flash”
W drugim tomie na pewno nie brakuje różnorodności, gdyż w jednej chwili komiks potrafi przenieść się z ponurych klimatów Gotham, do pustynnego Khandaqu, aby nagle znaleźć się na samym kryptonie! Po tym opisie już można domyślić się kto wchodzi w skład nowej ekipy super-łotrów, czyli Secret Six – teraz wraz z Batmanem śmieje się chociażby Shazam, Supergirl czy… Jim Gordon!
Różnicę w stylu prowadzenia historii można zauważyć już na niemalże samym początku. Scott starał się przede wszystkim zbudować napięcie, skupiał wielką uwagę na klimacie, celowo wprowadzał zamęt, aby czytelnik dał się zwariować. Williamson natomiast od razu wchodzi z mocnym uderzeniem akcji i nie pozwala się zanudzić. Tu właśnie też pojawia się moja pierwsza obiekcja co do tego komiksu – tempo jest fatalnie wyważone.
Mniej więcej do połowy jesteśmy częstowani kadrami wypełnionymi widowiskowymi walkami, aby nagle w mgnieniu oka stać się nieustającą paplaniną i ni stąd, ni zowąd ponownie ruszyć z kopyta i zakończyć tom. W trakcie tego „postoju” można momentami wręcz przysnąć, a szkoda, gdyż historie same w sobie są po prostu w porządku.
Choć wszystkie te opowieści są podobnie skonstruowane, a liczy się w nich przede wszystkim wszechobecna rozwałka, tak dalej jest to dość intrygujący komiks. Brakuje w tym wszystkim tego zamętu i nieprzewidywalności, ale z drugiej strony Joshua bez wątpienia zrozumiał zamysł „jokeryzacji” i faktycznie odpowiednio przedstawił wszystkich już-nie-bohaterów.
Osobiście najwyżej stawiam fragment z Blue Beetle’em, który przemienił się w paskudnego „Skaraba”, który wręcz prosi się o jakąś konkretną i dłuższą historię (co raczej niestety nie nastąpi…chociaż może w ramach Black Label?). Wizualnie odstający od reszty, świetnie oddając klimat grozy towarzyszący przez cały zeszyt i trzymający cały czas w napięciu.
Jak już wspomniałem o szacie graficznej, to ciężko tak naprawdę czegoś jej zarzucić. Rysunki stoją naprawdę dobrym poziomie, a David Marquez bez wątpienia poradził sobie z powierzonym mu zadaniem. Wyblakłe, nienasycone zimne barwy, świetnie ujmują chłód i mrok płynący z kartek komiksu, co także jest podkreślane przez w miarę mocną kreskę.
W ostatecznym rozrachunku drugi tom „Batmana, który się śmieje” wypada zdecydowanie gorzej od pierwszego, ale nie można go także spisywać na straty, jednak trzeba mieć w świadomości to, iż jest on skonstruowany w nieco inny sposób. To świetna pozycja, aby najzwyczajniej w świecie się odmóżdżyć, gdyż lektura nie wymaga od naszych szarych komórek zadnego wysiłku.
Warto także zaznajomić się z tym tomem, gdyż stanowi on pomost pomiędzy minionym już wydarzeniem, czyli „Metalem”, a nadchodzącym (na naszym rynku!) „Death Metalem”.
Reklama