blank

Arrow S04E19 „Canary Cry” – recenzja

Odcinek poprzedzający recenzowany, wróżył całkiem dobrze dla reszty sezonu. Na ostatniej prostej śmierć Laurel miała tchnąć powietrze w żagle, znacznie poprawiając jakość przygód Zielonej Strzały. Dość widowiskowe promo dziewiętnastego odcinka również sprawiło, że na następny epizod można było czekać z niecierpliwością. Niestety, po w miarę dobrym Eleven-Fifty-Nine, Canary Cry wraca do słabego poziomu, w jakim Arrow prowadzony jest w tym roku.

Zanim zasiadłem do seansu, zacząłem zastanawiać się jak stalowe nerwy, mimo słabego serca, posiada Quentin Lance. Wszak dwukrotnie stracił Sarę (obecnie jest na niepewnej misji w czasoprzestrzeni, co również może przysporzyć troskliwemu ojcu zmartwień), tym razem pożegnał się na zawsze z Laurel. Jego rozwój w danym odcinku poprowadzono w sposób prawidłowy. Chwyta się każdej możliwości, wzywając nawet Nysę, która swoją drogą zachowała się dość nietaktownie w obliczu tragedii, lecz nie należy po niej spodziewać się stosowności, biorąc pod uwagę kim był jej ojciec.

Wreszcie przyszło nam doczekać się dobrych retrospekcji, które dobrze wpisują się w klimat, nie stanowią odskoczni tak jak w przypadku wspomnień z wyspy. Ścieżka dźwiękowa podczas tych scen również przyjemnie wpada w ucho. Co do samej fabuły… przypomnę, że mnie relacja Olivera z Laurel zawsze się podobała, lecz czy naprawdę było to potrzebne? Nagle widzowie mają zapomnieć o Felicity, tak jakby ten związek nigdy nie istniał, a był tak nachalnie rozwijany przez cały sezon.

Zamiast rzucić wszystko w wir pogodni za Darhkiem, nasi bohaterowie zmuszeni są do zabezpieczenia dziedzictwa Czarnego Kanarka przed małolatą, która nieudolnie próbuje się pod nią podszyć. Evelyn Sharp wypada słabo i kompletnie nie rozumiem zachwytu nad grą aktorską Madison McLaughlin. W Arrow nie zachwyciła, jedynie oddalając nas od adwersarza sezonu. Tylko John z całej ekipy zrobił coś, co należało uczynić już dawno. Dotarł do Ruve Adams; aż szkoda, że ostatecznie został powstrzymany.

Co mnie zażenowało najbardziej…. Statyści. Podczas gdy Zielona Strzała ucieka, burmistrz nakazuje elitarnemu oddziałowi SWAT strzelać. Abstrahując od tego, że rozkazu nie wykonano, to w dodatku każdy z policjantów mierzy w innym kierunku, a jeden z nich wyraźnie patrzy na operatora kamery bądź kierownika planu! Kilkukrotnie przewinąłem tę scenę, by upewnić się czy ja na pewno dobrze widzę, co też wyrabia się na drugim planie.

Moralny dialog w wykonaniu Queena również raził w uszy… Dosłownie to samo mieliśmy jeszcze miesiąc temu w wątku z Cupid. Przeciwnicy pokonani nie strzałami (czyli za co pokochaliśmy ten serial), lecz za pomocą potężnej siły słów. Kolejna rzecz to Alex Davis, znokautowany przez nieporadne ciosy tymczasowego Kanarka. Dużo wyższy, silniejszy mężczyzna, został sponiewierany przez małą dziewczynę, która jak pokazuje omawiana scena, nawet nie potrafi się bić.

Na zakończenie sytuacja, którą już w serialu mieliśmy okazję zobaczyć. Ile to już razy słyszeliśmy, że Arrow weźmie się za Darhka, a tego nie zrobił? Cóż, może scena w limuzynie w końcu go do tego skłoni. Pozostaje jeszcze Barry Allen wraz ze swymi mocami, co jest największą bolączką crossoverów, brak synchronizacji. Moim skromnym zdaniem nawet lepiej byłoby gdyby Flash nie biegał po cmentarzu, to nie przystoi.

Ocena recenzenta: 4/10

Piotr "Batplay" Nowak
Recenzent na portalu flarrow.pl. Odpowiedzialny za omówienie i krytykę serialowego uniwersum DC. Historyk z wykształcenia, lubi spędzać czas na planach filmowych, okazjonalnie Dj. Zainteresowany również sportem, zdrowym trybem życia; uczestnik biegów surwiwalowych.