Kolejne dwa odcinki „Agents of S.H.I.E.L.D.” już za nami. Kontynuowały one wątki rozpoczęte w poprzednich epizodach. Część postaci uśmiercono, część rozwinięto, a w międzyczasie było bardzo dużo akcji, w wyniku czego znowu otrzymaliśmy prezentujący wyjątkowo wysoki poziom odcinki, do jakich przyzwyczaił nas ten sezon.
Na przestrzeni tych dwóch epizodów bardzo dużo się dzieje. Fabuła jest niezwykle wciągająca oraz idzie do przodu w bardzo szybkim tempie. Po pojmaniu przez Kasiusa, Daisy i May są zmuszone walczyć na arenie. Pierwszy pojedynek odbywa się między Melindą a Benem. Realizacja tej potyczki zdecydowanie zasługuję na pochwałę. Stosunkowo dobra choreografia oraz postawienie naprzeciw siebie zdolności telepatycznych i umiejętności walki agentki to fantastyczne połączenie, a świetna muzyka i ostre wymiany zdań między oponentami nadają jeszcze większej dynamiki. Kolejną walkę toczą Quake i Sinara. Tu również nie mam żadnych zastrzeżeń. Samo wykonanie jest porządne, a zestawienie ze sobą mocy Daisy i wspólniczki Kasiusa tylko urozmaicają ten pojedynek.
W międzyczasie wciąż rozgrywa się aspekt pozostałych agentów. Została nam również przedstawiona bliżej postać, która zadebiutowała w tym sezonie, czyli Flint. Po przejściu przez terrigenezę otrzymał zdolność manipulowania ziemią, podobnie jak jego komiksowy odpowiednik. Jeśli zaś chodzi o samą jego postać, to wywarł on na mnie dobre pierwsze wrażenie. Wydaje się być postacią sympatyczną, gotową do pomocy oraz do tego,by zrobić, co trzeba, aby ochronić niewinnych ludzi, przy czym działa dość impulsywnie, o czym świadczy scena, podczas której zabija strażnika Kree. Dodatkowo już od pierwszej sceny w epizodzie szóstym wiadomo, jakie ma relacje z innymi mieszkańcami Lighthouse, dzięki czemu jeszcze bardziej można się z nim utożsamić. Spodobało mi się także to, jak przedstawiono jego relacje z Mackiem. Wygląda to na przyjaźń, ewentualnie agent może być dla niego kimś w rodzaju mentora. Chętnie zobaczę, jak ten temat będzie się dalej rozwijał.
Jednym z najmocniejszych punktów obu odcinków jest Fitz. Żeby uratować swoich przyjaciół agent musi udawać łowcę nagród, a wraz z tym wkupić się w towarzystwo dowódcy stacji kosmicznej oraz jego gości. Leo, odgrywający rolę bezwzględnego łowcy, wypada świetnie. Gdyby nie to, że dobrze znamy tego bohatera oraz jego intencje, naprawdę można by uwierzyć, że jest tym, za kogo się podaje. Rewelacyjnie wypadają jego interakcje z innymi, szczególnie z Kasiusem. Oczekiwane zjednoczenie Fitza z Jemmą nie zawiodło. Wyszło to bardzo naturalnie, a przy tym zabawnie, chociażby w trakcie ucieczki z areny. Bardzo pozytywnie wychodzi również postać Enocha. Jest on naprawdę interesujący i do tego całkiem charyzmatyczny, a momentami sceny z jego udziałem wychodzą dosyć humorystycznie, np. kiedy udawał jednego z Kree.
Po ponownym połączeniu agenci wraz z pomocą Deke’a uciekają na powierzchnię w celu uratowania May, jednak Mack i Elena postanowili zostać, aby wspomóc Flinta w ochronie obywateli Lighthouse. Ciekawią mnie obecne relacje Deke’a z pozostałymi, ponieważ taką atmosferę nieufności można poprowadzić w interesujący sposób. Decyzja młodego Inhumana o pozostaniu jest sensownie umotywowana jego poprzednimi działaniami, więc jestem zaintrygowany kolejnymi wydarzeniami. Wyjątkowo dobrze, a zarazem humorystycznie, wypadł moment, kiedy Leo informuje swoich przyjaciół, że umieścił schowaną broń na poziomie 3, który, jak wiadomo, jest pełen tzw. „karaluchów”, które są odpowiedzialne za śmierć Virgila z początku sezonu.
W wyniku pojmania Quake do Lighthouse przybył brat dowódcy stacji, Faulnak. Stanowi on stereotyp złego, starszego brata, który jest ulubieńcem ojca. Spodziewałem się, że nie wniesie za wiele do serialu, jednak na koniec siódmego epizodu ginie on z ręki swojego brata, lecz nie jest to bezcelowe. Dzięki temu Kasius zrobił duży krok naprzód jako postać. Widać, że stał się bardziej zdecydowany i zdeterminowany, a przy tym w końcu postanowił podjąć jakieś działania, co może naprawdę dobrze wpłynąć na niego. Oprócz tego również Sinara się rozwinęła. Nareszcie przestała być zwykłym narzędziem w rękach głównego antagonisty. Ma własną osobowość, a także jej relacja z Kasiusem zrobiła się o wiele bardziej interesująca. Niezwykle wyczekuję dalszego obrotu spraw.
Na przestrzeni tych dwóch odcinków uśmiercono także kilka osób. Pierwszą z nich była Tess, która zginęła z ręki strażników Kree, co miało za zadanie wymuszenie na mieszkańcach Lighthouse wydania Flinta. Przyznam, że nie za bardzo poruszył mnie ten zgon. Po prostu nie zdążyliśmy poznać persony Tess dość dobrze, aby jej los nas obchodził, ani też sama bohaterka nie zrobiła nic, żebyśmy mogli ją polubić. Innym zabitym charakterem jest Grill, zamordowany przez nowego Inhumana, jednak ta śmierć też nie wywołuje żadnych emocji. Jedyną uśmierconą postacią, której naprawdę może być szkoda, jest Ben, którego pomimo iż znaliśmy krócej niż Tess, to był on o wiele bardziej interesujący, a przy tym naprawdę można było go polubić, chociażby za jego zdolności oraz interakcje z innymi bohaterami.
Po zesłaniu na powierzchnię Melinda zostaje uratowana przez grupę ocalałych, którymi dowodzi nie kto inny jak Robin Hinton. Był to bardzo ciekawy zwrot akcji, który może zostać rozwinięty w interesujący sposób.
Podsumowując, kolejne dwa epizody „Agents of S.H.I.E.L.D.” zaprezentowały bardzo wysoki poziom, dzięki świetnej akcji, wciągającej fabule i ciekawym relacjom między postaciami.
Odcinek „Fun & Games” oceniam na 9/10.
Odcinek „Together or Not at All” oceniam na 8/10.
Reklama