Następne dwa odcinki „Agents of S.H.I.E.L.D” kontynuują wątek misji ratunkowej, prowadzonej przez Daisy i Simmons. Całość wciąż odbywa się w Strukturze, wirtualnej rzeczywistości stworzonej przez doktora Radcliffe’a. Każdy z tych epizodów stoi na dobrym poziomie, jednak nie bez drobnych wad.
Tym razem dostaliśmy więcej świata zewnętrznego rządzonego przez Hydrę. Widzimy żyjące w strachu społeczeństwo, kontrole na ulicach oraz organizację o właściwie nieograniczonej władzy. Cieszę się, iż zaprezentowano tego więcej, ponieważ czekałem na coś takiego od finału „Self Control”.
Najlepjej według mnie wypadł wątek Macka. W Framework córka agenta żyje i ma się dobrze. W tej rzeczywistości są oni jedynie zwyczajną rodziną, żyjącą w rządzonym przez Hydrę społeczeństwie. Spodobało mi się to, bo możemy dzięki temu obserwować wirtualny świat z innej perspektywy. Świetnie także wychodzi przedstawienia relacji pomiędzy ojcem, a córką. Od samego początku można odczuć łączącą ich więź oraz przywiązanie, np. poprzez dialogi między nimi. Jest tylko jedna rzecz, do której mógłbym się przyczepić. Dlaczego nie ma żony Mackenziego? Nie mówię, iż jest to jakaś szczególna wada, ale uważam, że dzięki temu można by jeszcze lepjej oddać sytuację normalnej rodziny w takim świecie.
Wciąż jestem zachwycony nowym wcieleniem Fitza. Aktor nadal świetnie oddaje bezwzględnego i okrutnego naukowca, któremu zależy jedynie na osiągnięciu swojego celu. Nie mogę powiedzieć, aby którakolwiek scena z nim była słaba. Otrzymujemy także relacje pomiędzy Leo, a jego ojcem, jednak nie było tego aż tak dużo, żeby się w to zaangażować, ale na pewno nie wypada źle. Przeszkadza mi tylko jedna rzecz, a mianowicie skrupuły naukowca. Oczywiście musi się on w końcu obudzić i stanie się to najprawdopodobniej za sprawą Jemmy, ale mimo to, chciałbym, żeby pozostałym tym zimnym, bezlitosnym agentem Hydry jak najdłużej, bo świetnie się to ogląda.
Oprócz tego nadal w tle występuje kilka innych postaci. Melinda May, co do której nie mam żadnych zastrzeżeń. Wciąż interesująco ogląda się ją w roli agentki nazistowskiej organizacji, a jej końcowa zmiana strony była zgodna w związku z wcześniejszymi wydarzeniami, więc tutaj nie narzekam. Jeffrey Mace, który jako twardy, silny i wciąż dosyć charyzmatyczny dowódca ruchu oporu zrobił na mnie wrażenie. No i Grant Ward, który wypada dobrze, ale nic poza tym. Póki co nie wyróżnia się on na tle innych postaci i ciężko coś o nim powiedzieć oprócz tego, że tam jest. Mam nadzieję, że zdąży się to jeszcze zmienić, ponieważ sam byłem zachwycony jego powrotem.
Część agentów, z dyrektorem na czele, udaje się na misję do ośrodka badawczego Hydry, gdzie dochodzi do kilku zdarzeń, wartych do omówienia. Na sam początek powrócił Antoine Triplett, którego fani mogą kojarzyć z początkowych sezonów serialu. Sam nie byłem z nim związany na tyle, żeby wywołało to u mnie jakiś szczególny zachwyt, ale to zawsze ciekawe nawiązanie do pierwszych serii. Następnie ma miejsce pojedynek pomiędzy Mace’m, a May. Jest on całkiem dobrze zrealizowany, jednak nie jest niczym szczególnym i nie przykuje, aż tak bardzo uwagi widza. Na samym końcu akcji Jeffrey bohatersko poświęca się, aby uratować dziecko oraz pozostałych agentów z walącego się budnyku, po czym umiera, zarówno w Framework, jak i prawdziwym świecie. Niestety, właśnie to nie pasuje mi najbardziej. Dyrektor wykazał się heroizmem ratując dziecko, ale wiadomo, że nie dzieje się to naprawdę i oddał on swoje życie praktycznie za nic. Wciąż mam cichą nadzieję, iż okaże się, że Mace nie zginął w prawdziwym świecie i jeszcze go zobaczymy, bo na przestrzeni całego sezonu okazał się być interesującą postacią, zasługującą na lepsze odejście.
Podsumowując, były to dobre, ciekawe epizody, które dostarczały rozrywkę z oglądania i nastawiły mnie pozytywnie na kolejne odcinki.
Odcinek „Identity in Charge” oceniam na 7/10
Odcinek „No Regrets” oceniam na 6/10
Reklama