Co by było, gdyby Joker stał się bohaterem Gotham, a z Mrocznego Rycerza uczynił superzłoczyńcą? „Biały Rycerz” to autorska powieść Seana Murphy’ego, która zdaje się odpowiedzieć na to pytanie. Ten 232 tom to niecodzienna podróż po świecie Batmana, ale czy to faktycznie tak przełomowa historia?
Na początek pragniemy podziękować wydawnictwu Egmont za podesłanie nam komiksu do recenzji i zachęcamy do wspierania polskiego rynku komiksowego poprzez kupowanie na ich stronie, Egmont.pl!
Choć Vertigo przestało istnieć, to w jego miejsce powstała nowa linia wydawnicza komiksów spod szyldu DC – Black Label, które działa na podobnej zasadzie, ale skupia się typowo na bohaterach niebieskich, a „White Knight” jest pierwszym tytułem, który został wydany właśnie w ramach tej serii.
Oczywiście całość nie wlicza się w oficjalny kanon, także twórca miał nieco więcej wolności w pisaniu scenariusza. „Biały Rycerz” nie stroni od czerpania najlepszego z uniwersum Batmana, jednakże większość przekłada na „swój sposób”.
Jack Napier, bo na nim skupia się fabuła powieści, to nikt inny jak „ludzkie” alter-ego Jokera. Dla niektórych z was nazwisko to może brzmieć znajomo, gdyż zdarzało się, że Błazeński Książe zbrodni używał tej tożsamości jako przykrywki dla swoich niegodziwych działań. Nigdy wcześniej nie uznawał Napiera za drugą osobowość arch-nemezis Batmana, więc Sean Murphy uznał, że można to ciekawie wykorzystać. Zadziałało? Jak najbardziej.
Całość zaczyna się spektakularnym pościgiem Gacka za Jokerem, która kończy się brutalnym pobiciem tego drugiego i wpakowaniem mu tabletek do gardła. Śmieszek budzi się w Azylu Arkham jako zwykły człowiek. Chociaż to mało powiedziane, bo okazuje się, iż Napier jest geniuszem. Następnie wyprowadza sprawę przeciwko…całemu miastu, policji i Batmanowi, który jak się okazuje, pozostawia po sobie kosztowne zniszczenia.
Murphy ciekawie bawi się tym uniwersum Mrocznego Rycerza, koncepcją jego świata. W jednej chwili czyni Jokera bohaterem, uwielbianego przez mieszkańców Gotham, a zakapturzony mściciel staje się niezwykle odpychającym, wręcz złym charakterem, znienawidzony przez ogół.
Do innych zmian należy zaliczyć „kolejność” Robinów. Nightwing wyjawia, iż to Jason Todd był pierwszym wspólnikiem Batmana, który został uprowadzony przez Błazna i katowany, prawie że na śmierć. Tę historię znacie, jednak i ona została poddana kilku zmianom.
W tym świecie istnieją także dwie Harley Quinn, pierwsza, klasyczna, którą jest znana nam bardzo dobrze Harleen Quinzel, a druga, wystylizowana niczym w „Suicide Squad” podróbka, zastępstwo za oryginał. Okazuje się, że jednej z nich bardzo odpowiada zmiana Jokera, a druga stara się dokonać wszystkiego, aby ten szaleniec powrócił, stając się przy okazji nowym problemem dla Gotham, Neo-Jokerem.
Z resztą ukochana Napiera okazuje się być bardzo ważnym elementem całości i mogę zdradzić tylko tyle, że na pewno nie raz się zaskoczycie.
Scenariuszowo jest po prostu w porządku, nie brakuje tu słabszych, wręcz kiczowatych elementów, jednak akcja jest na tyle ciekawa, że wciąga od początku, do końca. Całość może nieco zrazić zatwardziałych fanów Mrocznego Rycerza, ale nie można Seanowi zarzucić braku oryginalności. Najważniejsze, że wciąga.
Wydaje się, że docenili to sami czytelnicy, gdyż na Amerykańskim rynku pojawiają się właśnie dwie kolejne serie, które są osadzone właśnie w tym wykreowanym przez Murphy’ego świecie.
Na specjalną uwagę zasługuje tutaj szata graficzna powieści. Za rysunki odpowiadał sam scenarzysta, w kolorach wspomógł go Matt Hollingsworth. Panowie wykonali kawał świetnej roboty. Styl Seana jest dość charakterystyczny. Nie jest on zbytnio dokładny, ale nie na tyle, by to przeszkadzało. Jego mocna, ciężka kreska niesamowicie wpasowuje się w klimat całej produkcji, a kolory bardzo dobrze oddają klimat tego skorumpowanego, skołowanego miasta Gotham.
„Biały Rycerz” to dość odważne podejście ze strony scenarzysty, ale Black Label miało właśnie wydawać niecodzienne serie. Może nieco dręczyć fakt, iż w teorii całość jest skierowana do starszego czytelnika, wszakże taki jest zamysł całej linii wydawniczej, jednak okazuje się, że wielu z fanów Batmana ma wielki problem…z nagością. W innej serii, którą dane nam będzie przeczytać w listopadzie (Batman: Przeklęty) przedstawiono całkowicie nagiego Bruce’a Wayne’a, jednakże ze względu na negatywny odbiór tego kadru, został on ocenzurowany w następnych wydaniach.
Podobna sytuacja miała miejsce właśnie w recenzowanej powieści. W jednej ze scen Harley Quinn była początkowo pozbawiona ubrań, co musiało jednak zostać „załatane”. Nie są to istotne elementy, nie powinny na dobrą sprawę nikogo obchodzić, ale po prostu bawi fakt, jak wrażliwi są czytelnicy pod tym aspektem, natomiast flaki mogą wręcz wylatywać z kadrów.
Jeżeli zależy wam na czymś „świeżym”, to sięgnijcie po tę historię. Niestety nie jest to tak jak „Mroczny Książe z bajki”, lektura dla wszystkich. Poleciłbym ją zdecydowanie komuś bardziej rozeznanemu w temacie, który wyciągnie z niej wszystko co, najlepsze. Smaczków tu nie brakuje. Zdecydowanie warto, aby postawić ten tom na półce. Coś czuję, że szybko zdobędzie status kultowego.
Reklama