Skoro podróżujemy w czasie to czemu nie wyruszyć do epoki, do której Amerykanie wciąż sentymentalnie wracają? W najnowszym odcinku scenarzyści serwują nam wycieczkę na Dziki Zachód, rozpisując jednocześnie odcinek w duchu typowego westernu. Mamy do czynienia z rozróbą w saloonie, XIX-wiecznym klimatem, dobrze zaprojektowaną scenografią, konnymi pościgami, porwaniami oraz wisienka na torcie w postaci pojedynku rewolwerowego w samo południe. Mnie osobiście brakowało Indian, lecz byłby mały problem z wpisaniem ich do fabuły 42-minutowego epizodu.
Waverider przybywa do Salvation w Dakocie, do roku 1871. Początkowym założeniem było jedynie przeczekanie oraz ponowne rozplanowanie ataku na Vandala Savage’a. Jednakże skoro jesteśmy na Dzikim Zachodzie to marnotrawstwem byłoby z tego nie skorzystać. Na szczęście większość załogi doszła do tego samego wniosku i przy pomocy zaawansowanych drukarek 3D, wyprodukowała odzież z epoki. Witaj przygodo!
Nie kto inny jak Ray Palmer po raz kolejny poczuwał się do eksploatowania swego bohaterstwa. Szybko zostaje szeryfem, w de facto dość trudnym dla miasteczka czasie. Salvation terroryzowane jest przez gang Jeba Stillwatera. Cały wątek wypada naprawdę dobrze, poza pewną nieścisłością, zgodnie z którą Palmer raz przedstawia się swoim nazwiskiem, a raz jako John Wayne.
Po raz kolejny wiele dzieje się również u Kendry, która poznaje jedną ze swoich reinkarnacji. Motyw ten wprowadza nieco wątpliwości w romans z Rayem; nie zdziwię się jeśli w kolejnych odcinkach pojawi się Hawkman, który będzie punktem kulminacyjnym całej tej romantycznej sielanki.
W epizodzie rozbudowywana jest również postać Ripa Huntera. Poznajemy kolejne demony z jego życia, dzięki czemu otrzymujemy kontrast pomiędzy Hunterem jako dobrze zapowiadającym się Władcą Czasu oraz tym, kim obecnie jest. O tym kim jest Jonah Hex oraz Herbert George Wells była już mowa w jednym z naszych artykułów, toteż nie będę dublował zagadnienia.
Reasumując, każdy odcinek będący odskocznią od Vandala Savage’a wypada o wiele lepiej niż te w których ścigany jest antagonista sezonu. Bynajmniej nie ma co obwiniać za to Savage’a, czy samego aktora, po prostu jak już kilkukrotnie nadmieniam w innych recenzjach, póki co wciąż brakuje jasnego pomysłu jak można pokonać tego przeciwnika, a mamy już przecież 11 odcinek.
Protokół Omega został wdrożony. Legendy Jutra z łatwością poradziły sobie z Myśliwymi, jednakże to nie koniec wątku z Władcami Czasu. Na horyzoncie pojawia się kolejna postać, zwana Pilgrim, która znacząco zmienia taktykę, polując na młodsze wersje załogi Waveridera. Oby emocje dopisały.
Ocena recenzenta: 8/10
Reklama