Z niecierpliwością wyczekiwałam premiery najnowszej gry Insomniac Games. Nie tylko dlatego, że jestem wielką fanką serii, ale też byłam ciekaw, jak wypadnie platformówka tworzona wyłącznie pod najnowszą generację. Zostałam onieśmielona – oto recenzja Ratchet & Clank: Rift Apart.
Za udostępnienie kopii do recenzji serdecznie dziękuję Playstation Polska!
Seria Ratchet & Clank jest mi ogólnie bardzo bliska – pierwsza część była jedną z moich pierwszych gier na Playstation 2 i od tamtej pory z zacięciem ogrywałam każdy kolejny tytuł z tytułowym Lombaksem. Z tego też powodu moja radość nie znała granic, kiedy na E3 zapowiedzieli produkcję, która opowie całkowicie nową historię, a kilka dni temu nareszcie udało mi się ją ukończyć i nie ukrywam, że twórcy wręcz przekroczyli moje oczekiwania!
Najnowsza generacja ponownie wystartowała bez konkretnych tytułów, które zaprezentowałyby faktyczną moc nowych konsol. Wprawdzie niedawno wyszedł Returnal, ale biorąc pod uwagę, jak ciężka jest to gra, to ciężko byłoby ją polecić szerszemu gronu. Najnowszy Ratchet natomiast to na pewno jest produkcja, dla której niejeden się skusi, aby zakupić konsolę.
Ratujemy multiwersum, czyli fabuła w „Ratchet & Clank: Rift Apart”
Choć wydawałoby się, że po świetnie przyjętym reboocie z 2016, twórcy pójdą właśnie w tym kierunku, jednakże okazuje się, że akcja „Rift Apart” rozgrywa się po wydarzeniach z „Into The Nexus”, także nasi bohaterowie mają za sobą już niezły bagaż doświadczeń! Czy w takim razie osoby, które ominęły tytuły na poprzednie generacje konsol, będą czuły się zagubione? W żadnym wypadku – w nowego Ratcheta możecie spokojnie zagrać bez znajomości żadnej gry z cyklu.
Całość rozpoczyna się wielką imprezą urządzoną dla tytułowych herosów, jednakże sielanka nie trwała zbyt długo, gdyż chwilę później wszystko zostaje zniszczone przez dobrze nam już znanego Dr. Nefariousa, który doprowadza do uszkodzenia struktury czasoprzestrzeni, w wyniku czego trafiają oni do zupełnie innego wymiaru i na dodatek zostają rozdzieleni.
Poznajmy w ten sposób zupełnie nowego Lombaksa, a raczej Lombaksicę – Rivet! Znajduje ona „niekompletnego” Clanka i lączą siły, by powstrzymać nikczemnego Nefariousa, jego sobowtóra oraz międzywymiarową katastrofę. W międzyczasie Ratchet poznaje tamtejszą wersję Clanka – Kit, których cel jest identyczny, co tamtej dwójki.
To nie pierwszy raz w serii, kiedy dochodzi do zawirowań w rzeczywistości – motyw podróży w czasie był już obecny w „A crack in time”, tym razem jednak postawiono na zabawę w multiwersum i wyszło to naprawdę dobrze. Całość została odpowiednio wyważona, także ciężko się w czymkolwiek pogubić, także gracze nie muszą zbytnio główkować, aby połapać się, o co w tym wszystkim chodzi.
Wprowadzenie nowych bohaterek odbywa się w ekspresowym tempie i równie szybko idzie zapałać do nich sympatią. Choć przypominają one i niejednokrotnie zachowują się podobnie do Ratcheta i Clanka, to jednak mają zupełnie odmienne charaktery, co mocno widać w ich relacjach między sobą. Tytułowi herosi to już wieloletni przyjaciele, darzą siebie ogromnym zaufaniem i szacunkiem – Rivet niestety ma wielki uraz do robotów i to, jak się powoli do nich przekonuje, obserwuje się naprawdę super.
Nie brakuje też kilku zwrotów akcji, szczególnie mniej więcej od połowy historii, choć nie spodziewajcie się momentów, w których opadnie wam szczęka – wszakże, to produkcja skierowana bardziej do młodszego odbiorcy i całość wygląda, jakby była żywcem wyjęta z Pixara, także, jeżeli jesteście fanami animacji tego studia, to Ratchet & Clank: Rift Apart jest wręcz dla was stworzone.
Skok przez wymiar – gameplay w „Ratchet & Clank: Rift Apart”
W przypadku samej rozgrywki nie ma żadnej rewolucji, ale też nie brakuje nowości – najważniejszą z nich jest możliwość „dashowania”, przez co nasze lombaksy nie tylko mogą szybciej się przemieszczać, ale też z łatwością omijać strzały przeciwników. Inną nowością jest możliwość wykorzystywania wyrw w czasoprzestrzeni, by to np. znaleźć się na plecach wroga i wyeliminować go z zaskoczenia.
W grze wprowadzono także system pancerzy, które pozyskujemy na kilka sposobów – poszczególne części można znaleźć rozrzucone luzem na planetach, w zadaniach pobocznych, albo w specjalnych szczelinach międzywymiarowych. Na dodatek możemy wybrać kolorystykę każdego z trzech elementów i odpicować Ratcheta/Rivet według naszego uznania.
Poza tym to dalej stary dobry Ratchet & Clank, w którym nie brakuje skakania, latania między planetami oraz strzelania przeróżnymi wymyślnymi pukawkami – sporo z nich powraca, ale też jest kilka nowych wynalazków – chociaż nie ukrywam, że brakuje mi tu jakiegoś totalnie wymyślnego hitu, typu Groovitrona – nic z nowego arsenału raczej nie zapadnie wam w pamięć.
Jakie to olśniewające! „Ratchet & Clank: RIft Apart” od strony technicznej
Nie będę owijała w bawełnę – ta gra jest OSZAŁAMIAJĄCA. Gra umożliwia nam dwie możliwości, obydwie w 4K, ale jedna oferuje rozgrywkę w 60 fps, a druga z Ray Tracingiem. Osobiście wybrałam tę drugą opcję i nie żałuję, bo w najnowszej produkcji Insomniac Games naprawdę jest na czym zawiesić oko! Planety wyglądają obłędnie, a gra świateł wypada tu rewelacyjnie, więc nic dziwnego, że tryb fotograficzny odpalałam dosłownie co chwilę, przez co wykonałam przynajmniej z setkę zdjęć, jak nie lepiej – z resztą efekty widzicie na wszystkich zamieszczonych tu screenach.
Pomimo bardziej zaawansowanych efektów graficznych, to też nie zdarzyło mi się ani razu, aby klatki drastycznie spadły, lub ogólnie coś zaburzyło płynność rozgrywki. Technicznie tytuł wypada naprawdę dobrze, a ze względu na dysk SSD w PS5, to o czasach ładowania można zapomnieć – gra błyskawicznie przeskakuje pomiędzy planetami, nowe poziomy wczytują się błyskawicznie, a o przerwy pomiędzy przerywnikami po prostu nie istnieją.
Rift Apart wykorzystuje także możliwości Dualsense, choć nie w takim stopniu, jak wgrane w konsolę „Astro” – mimo wszystko wykorzystywanie arsenału za pomocą adaptacyjnych triggerów sprawia niemałą frajdę, a wibracje są tak przyjemne, że to pierwszy raz od dawna, kiedy nie wyłączyłem ich zaraz po rozpoczęciu tytułu.
Co w takim razie nie grało mi w „Ratchet & Clank: Rift Apart”?
Na razie pisałam wyłącznie w superlatywach – czy mamy do czynienia z grą idealną? Niestety nie, choć w dużej mierze nie są to jakieś istotne rzeczy. Wcześniej wspomniałam o niezbyt satysfakcjonujących nowych pukawkach, tak samo oczekiwałam, że gameplay Rivet nieco będzie się różnił od Ratcheta, jednak poza odmiennym charakterem, to poruszają się oni tak samo i korzystają z identycznego arsenału broni.
Rozczarował mnie także ostateczny pojedynek, który był po prostu banalny, a samo zakończenie także niezbyt mnie zachwyciło, chociaż daje nadzieje na kontynuację i trzymam kciuki, by takowa powstała. Mocno mnie też irytowały fabularne mini-gry w postaci logicznych łamigłówek z Clankiem albo eksterminacji wirusów za pomocą tzw. Usterki. O ile na początku sprawiały mi nawet nieco frajdy, tak z czasem były tak monotonne, że z wielką niechęcią je kończyłam.
„Ratchet & Clank: Rift Apart” – podsumowanie
Czy warto w takim razie kupić najnowszego Ratcheta? Bezapelacyjnie. To nie tylko tytuł, który naprawdę wykorzystuje moc PS5, ale też produkcja, przy której ciężko się nie cieszyć. To dalej stary dobry Ratchet & Clank, tylko ubrany w nowoczesne szaty. Gameplay sprawia mnóstwo radości, a historia jest intrygująca i pouczająca – zarówno dla młodszych, jak i starszych graczy. Graficznie jest olśniewająco i przez cały czas można się czuć, jakby oglądało się jakiś film Pixara. Jeżeli chcecie przeżyć kilkanaście świetnych godzin, to bez zastanowienia sięgnijcie po Rift Apart. Pomimo dość wysokiej ceny – ta gra naprawdę jest jej warta.
Ocena: 9,5/10
Reklama