blank

Day-O! Day-ay-ay-O! Czyli jak śpiewający Stein bije wszystko. ,,Legendy” od kuchni

Oprócz Arrow, którego przestałem oglądać na 14-tym odcinku 1-go sezonu, czego bardzo żałuję, więc nie mam konkretnej opinii – DC’s Legends of Tomorrow jest wg. mnie najlepszym obecnie serialem wypuszczonym przez DC, a wliczam w to wszystkie sezony, które do tej pory wyszły, które złożyły się na to co mamy teraz. Mam na myśli nawet te produkcje, które nie są emitowane przez stację CW czyli np. Gotham.

Pamiętacie dłuższą przerwę, którą miał drugi sezon Legends of Tomorrow? To po niej wyemitowano długo-oczekiwany odcinek 9-ty, który miał dać odpowiedź co stało się z Mistrzem Czasu Ripem Hunterem. Przed jego obejrzeniem, wiedziałem tylko jedno. Czy film czy serial, trailery często wiele nie wnoszą. To logiczne, gdyż 20 sekund krótkiego spotu ma zachęcić widza, a nie odstraszyć. Gdy natknąłem się na krótkie video-info odnośnie poświątecznego epizodu Legend, wiadomo było, że drużyna pod wodzą Sary Lance cofnie się do 1967 roku i będzie szukać Kapitana Ripa Huntera. Z szukaniem to mało powiedziane. Muszą go ocalić przed – co się strasznie zdziwiłem i podirytowałem nazwą – „Legionem Zagłady (Legion of Doom)”, który to również stara się odnaleźć byłego mistrza czasu, będącego w posiadaniu prastarej włóczni przeznaczenia. I tak w s02e09, irytujący i ledwo dogadujący się ze sobą „Legion of Doom” natknął się na Legendy. Rip został pojmany, a medalion Longinusa dostał się w ręce dream teamu White Canary.

I tak koło się toczy. Stare odcinki już za nami, ale co do tego wyemitowanego 24 stycznia bieżącego roku, to warto dodać coś o Kpt. Hunterze. Mija 6 miesięcy odkąd widział się z załogą Waveridera. Do tego momentu stał się roztrzepanym, rozhisteryzowanym, hipisowatym reżyserem, który co tu dużo mówić, wtedy przypadł mi do gustu.
Oj z tym Ripem to były śmiechy, chichy, chachy. Oj nie powiem, trochę się uśmiałem, bo zmiana zachowania postaci nastąpiła o dżyliard stopni. Te skołtunione, zarośnięte włosy i przygarbiona sylwetka oraz zrezygnowanie pomieszane z ekscytacją, spowodowały, że wyglądał – nie upraszając – jak jakiś bezdomny, lub jak Kudłaty z animacji Scooby Doo – tylko jeszcze do tego brakowało mu gadającego, rozwiązującego zagadki psa i byłoby jak ulał. Czasy z resztą odpowiednie.
blank

Wrzucając do fabuły odcinka 9-go 2-giego sezonu postać Georga Lucasa twórcy serialu na pewno musieli prosić o zgodę na umieszczenie jego wizerunku w tym epizodzie, a sam George pewnie zaproponował scenariusz i rozrysowanie wątku samego siebie. Ja tam nie mam nic do wykorzystania sylwetki Lucasa. Zrobiono to umiejętnie i wyszło to trochę śmiesznie, gdyż wg. LoT wynika z tego, że cofnięcie się ekipy „Strażników Czasu” panny Lance do 1967 roku i ujrzenie ich przez Lucasa, zobaczenie co potrafi m.in. „Steel”, ATOM, White Canary i nakłonienie w końcu samego Georga do pójścia do szkoły reżyserskiej by koniecznie nakręcić w przyszłości słynne filmy, spowodowało, że Lucas uwierzył w siebie i stworzył wspaniałe „Gwiezdne Wojny”. Ot, taki smaczek.
Sama Włócznia Przeznaczenia i jej wykorzystanie jako rzeczy o niespotykanej mocy, za pomocą której można by na trwałe nadpisać rzeczywistość, bez żadnej powrotnej zmiany – wywarła na mnie wrażenie. Mając tak potężny oręż w ręku, stanie się Bogiem to tylko kwestia czasu. Wystarczy jedno działanie by raz na zawsze wymazać dane istnienie oraz informacje z Osi Czasu.

Oprócz paradoksów czasowych, od których przepalają się zwoje w mózgu, w Legendach mamy genialne i barwne postacie takie jak np. Heat Wave, którego przyziemna, ciężka sylwetka, czaszka gruba jak u Tura i mocno umięśniony kark jak u kulturysty zlewający się z głową – idealnie pasuje do jego zbójnickiego charakteru. To dzięki np. Heat Wave’owi, który podniecony, z grubym, jakby przepalonym od cygar głosem i powalająco destruktywnym spojrzeniem, ładuje swój miotacz ognia i mówi  coś w stylu „spalmy coś wreszcie” – ten serial nabiera kolorytu i humoru. Nie ma odcinka by Mick nie mówił do Raya Palmera „Hej , Grzywka” i nie pijałby „sztucznego ,wydrukowanego przez Gideona w 3D browarka”. Heat Wave to wielka pozytywna energia, która nigdy nie gaśnie. Wydaje się, że ma inne podejście niż załoga Waveridera. Jest luźny, po trochu buntowniczy a jego specyficzne riposty bardzo podkreślają, że – kto wie, po przygodzie z Chronosem – Mick może być taką czarną owieczką, niechętnie szukającą problemów, zwłaszcza po śmierci Snarta.
blank

Epizod 13-ty. I tym razem Legendy nie spuszczają z tonu! Ten serial zadziwia i z automatu kolejne odcinki wywołują u mnie rogal na twarzy i sporą satysfakcję. Amaya korzystająca z amuletu Zambezi, przekazywanego z pokolenie na pokolenie symbolu i zestrajająca się z aurą energetyczną T-Rexa zmiękczyła chyba najtwardsze serca największych „wojaków”. To podejście do samicy Tyranozaura, wyświetlenie i wchłonięcie naturalnej mocy – poświaty energetycznej tego zwierzęcia, potem dotknięcie czubka jego pyska, najeżonego dziesiątkami ostrych, rozrywających zdobycz na kawałki zębów oraz w końcu pokłon Gada i wdzięczność ku Amayi, wprawiło w osłupienie o wiele bardziej niż najdziwniejsze paradoksy i aberracje czasowe w tym serialu. Wychodzi na to, że Zambezianka ma potężną naturalną moc, uzyskiwaną dzięki współodczuwaniu środowiska, w którym żyje i m.in. obserwowaniu zachowania zwierząt w swym naturalnym otoczeniu.

blank

Rozszerzone źrenice, jęzor wywalony i totalne osłupienie. Tyle można było wyczytać z Oczu Nate’a Heywooda oraz Raya Palmera gdy ujrzeli jak bez żadnej broni, kombinezonu ATOM’a czy innych zabójczych metod, z naturalną łatwością i zrozumieniem zwierzęcia, Amaya uczyniła Tyranozaura potulnym i uległym. Był to jeden z najważniejszych momentów w Legends of Tomorrow. Odbiega od głównego wątku jakim jest ściganie się „Legionu Zagłady” z załogą Waveridera o to kto zdobędzie wszystkie 4 elementy Włóczni Przeznaczenia.
Jak już mówimy o tym artefakcie to warto wspomnieć, iż w kontekście całego serialu ten spróchniały i podstarzały kawałek drewna, wiążący w sobie potężna moc, był tak na prawdę potrzebny Eobardowi Thawne’owi. Reverse Flash był tak egoistyczny z tym swoim przechwalaniem się, iż pochodzi z dalekiej w przyszłości w stosunku do tej rzeczywistości, w której dzieją się aktualnie wydarzenia, że poczuł się tak jak Savitar, gdy na krótko wyskakiwał ze Speedforce – poczuł się Bogiem. Naginał i nadszarpywał strukturę siatki czasoprzestrzeni do bólu. Dwukrotnie zabił matkę Barry’ego, cofał się w przeszłość podszywając się pod H. Wellsa, przenosił się do 1942 r. rekrutując Damiena Darhka a potem np. do 2016 r. rozpoczynając współpracę z Merlynem. Tak wpływał na oś czasu, że można stwierdzić, iż sam Eobard stał się taką jedną wielką aberracją. Święta Relikwia potrzebna jest Thawne’owi i chyba tylko jemu. Z całej trójki „Legion of Doom” tylko on musi jej użyć w jednym konkretnym celu – być może najistotniejsze jest pozbycie się Widm Czasu. Co potem? Bez tego artefaktu, cały czas musi być w ruchu by nie dać się złapać strażnikom Speedforce. Złożenie go do części i odpowiednie użycie spowoduje zmianę rzeczywistości na stałe, bez możliwości późniejszej ingerencji w czasoprzestrzeń. Ten kto ją raz nadpisze, historii więcej nie zmieni, a przy okazji Reverse Flash pozbędzie się przerażających, jak dementorzy w Harrym Potterze, widm.

Tego, że bardzo polubiłem postać Micka alias Heat Wave i w całym panteonie serialowych bohaterów DC zacząłem uważać go za mojego faworyta, zawdzięczam to 11-temu epizodowi drugiego sezonu Legend. Nie dość, że zbratał się z Washingtonem i dostał szczurka od Palmera, który to gonił zminiaturyzowanego doktorka, to jeszcze on a nie Stein zaczął odcinek mówiąc ,,Naprawdę idioci, nie zdawaliście sobie sprawy aż do teraz?……” Ach, cały Mick!!!! I tak się zaczął ten genialny epizod i tak tą samą kwestią Micka zaczyna się kolejny: 14-ty, finał będący tak pokręconym i obfitym w gagi odcinkiem, że dawno – od tego momentu z Wojną Secesyjną i Zombie przed którymi uciekał prof. Stein – nie było tak fajnej luźnej i zabawnej atmosfery. Śpiewający „Siwek”, dający popis swojego wokalu i to jeszcze na środku głównej siedziby Centrum Kontroli Lotów wyglądał jakby był gwiazdą opery, a siedzący obok niego Mick jak, o dziwo, typowy uczony. Ray Palmer dreptający po powierzchni księżyca i siedzący w lądowniku Apollo 13, w którym nagrywał „dokument do potomnych” i porównywał się do sytuacji Matta Damona na Marsie okazał się bardzo sympatycznym i pełnym specyficznego humoru przykładem jak ciekawie można połączyć serialową fabułę z luźnymi wątkami czy charakterystyką postaci.

blank

Szkoda, że nie mam urządzenia do wykrywania aberracji i dziwności w DC’s Legends of Tomorrow. Sytuacja zaczyna się zaogniać i co raz mniej odcinków do końca. Zobaczymy czy coś równie luźnego, może się jeszcze pojawić.