blank

Batman v Superman: Dawn of Justice – recenzja

Na Flarrow.pl pojawiło się już wiele opinii dotyczących najnowszego produktu ze stajni DC. Film niewątpliwie wzbudził ogromne kontrowersje, zrzeszając ogromny tłum fanów, lecz jeszcze większą masę krytyków. Polecam recenzję Łukasza, która mimo wszystko zachęca do seansu. Moja ocena będzie na zupełnie innym biegunie. Jeżeli nie oglądaliście jeszcze Batman v Superman, a rozmyślacie czy warto wybrać się do kina, proszę nie czytajcie dalej, gdyż zniechęcę was do tego.

Zack Snyder zafundował nam kiepski primaaprilisowy żart, który zamiast zachwycić, zażenował. Naprawdę nie wiem, czy mogło być gorzej… Zupełnie nie spodziewałem się po reżyserze takich hitów jak 300 i Watchmen, dzieła ze wszech miar niedoskonałego. Przy recenzji Man of Steel wyraziłem wotum zaufania dla twórców, że wnioski z solowego filmu o Supermanie zostaną wyciągnięte, a błędy naprawione. Niestety, myliłem się. Film zapowiadany był jako „zbyt trudny” dla przeciętnego widza. Fakt, ciężki, mroczny klimat skłaniał do refleksji nad życiem pozaziemskim, ideą superbohaterstwa oraz powinnościami względem ludzkości. Nie był to typowy blockbuster, przy którym po wyjściu z kina można byłoby zachwycać się walką tytułowych herosów. Zdecydowanie środek narracji został położony na aspekty psychologiczne, nie zaś rozrywkowe.

Przed rozpoczęciem seansu zadałem sobie pytanie, na które zamierzałem w recenzji odpowiedzieć: „Hit czy Kit?”. Miałem poważne obawy co do obsady. Superman Henry’ego Cavilla wciąż nie przekonuje, jest nijaki, mówi o ratowaniu świata, lecz do końca sam nie wierzy w swoją misję. Ma poważną piętę achillesową w postaci Louis Lane. Chcesz pokonać Człowieka ze Stali? Nic prostszego, porwij jego dziewczynę lub matkę. Cały ten związek z dziennikarką jest słabo zrealizowany i nie wart komentowania.

O wiele lepiej wypada Ben Affleck jako Bruce Wayne. Celowo nie użyłem określenia „jako Batman”, gdyż jego grę aktorską chciałbym rozłożyć na dwie płaszczyzny tożsamościowe. Wayne jest wyraźnie zmęczony posługą superbohaterską. Nie ma czemu się dziwić, jest sierotą, stracił rodzinę, jaką uosabiał w postaci Robina. Gra przekonująco, dostrzegam potencjał na solowe filmy. Jako Batman stał się brutalny, jeszcze bardziej mroczny, dopuszczając się piętnowania złoczyńców. Snyderowski Batman zabija! Co jest niezgodne ze słynnym komiksowym powiedzeniem tegoż bohatera „Zabijając mordercę, nie zmniejszysz ilości morderców na świecie”.  Mroczny Rycerz jest nieustraszony, nie waha się stawić czoła Supermanowi. Walczy zgodnie z oczekiwaniami, stosując kryptonit oraz masę innych gadgetów. Dokładnie zaplanował przebieg całej walki. Sama walka dwóch herosów jest poprowadzona dość szybko, właściwie montaż w tej sekwencji nie wygląda źle, pojawiają się ujęcia, które raczej rzadko pojawiają się w filmach. Ogromny plus za to. Jest ciekawie, lecz sam finisz rozczarowuje… „Save Martha”, Ci co oglądali, wiedzą dokładnie co mam na myśli.

Muszę przyznać, że Jesse Eisenberg zagrał naprawdę dobrze. Jego gra aktorska może się podobać. Problem w tym, że kogo on właściwie zagrał? Bo postać ta na pewno nie jest Lexem Luthorem. Jego bohater jest nieprzewidywalnym maniakiem, z tendencją do wyuzdanego ego oraz rozkapryszonego jestestwa. Można byłoby powiedzieć, że przypomina Jokera, jednakże największy przeciwnik Batmana, w swoim szaleństwie, w każdej kreacji wypadał o wiele lepiej niż snyderowski Luthor.

Przyjemnie oglądało się Gal Gadot w roli Wonder Woman. Mimo, iż jej występ można określić jako mocno drugoplanowy, sceny z jej udziałem mają w sobie nutkę tajemniczości; intrygują i zachęcają do solowego filmu. Jej pojawienie się na polu bitwy było spektakularne, głównie za sprawą ścieżki dźwiękowej Hansa Zimmera. Myślę, że postać ta oraz jej film w reżyserii Patty Jenkis, mogą uratować Kinowe Uniwersum DC.

Jak zapowiadano, w BvS pojawiają się inni członkowie Justice League. Cyborg miał najkrótszą scenę, która nie wymagała od Raya Fishera dużych zdolności aktorskich, toteż o jego postaci nie można powiedzieć praktycznie nic. Aquaman wyglądał jakby był w trakcie porannej toalety, a ktoś najwyraźniej przeszkodził mu w tej intymnej sytuacji. Flash pojawia się aż dwukrotnie. Jego zjawienie się przed Waynem jest tandetnie zrealizowane. Wiele błysków, trzasków nie naprawi sceny jeśli rola Barry’ego Allena sprowadza się do mniej więcej takiego monologu: „Zrób to i tamto… yyyy… czyli jestem za wcześnie? A to nic, i tak to zrób”. Nic więc dziwnego, że Batman szybko zapomniał o zjawie i kompletnie się nią nie przejął.

Dzięki postaciom Wonder Woman, Cyborga, Flasha oraz Aquamana, film BvS można potraktować jako prolog do Justice League. Lecz ile jeszcze będzie nam dane obejrzeć prologów zanim otrzymamy film na miarę oczekiwań? Wystarczająco długim prologiem był Men of Steel, a twórcy wyraźnie wciąż próbują przekonać nas, że nie ważne jak, ale ważne, że wkrótce pojawi się Justice League. Jest to pójście na skróty, które daje fanom pstryczka w nos. Nie powinienem, lecz muszę stwierdzić jedną, istotną kwestię, DC powinno uczyć się od Marvela, jak należy budować uniwersum. Scena z unoszonym przez nietoperze Brucem, jest doskonałą egzemplifikacją, w jaki sposób twórcy chcieli ominąć istotne etapy tworzenia serii filmów. Bruce nie wdrapuje się sam po skałach, cierpliwie z zawziętością i nadzieją, jak filmy Marvela, on wynoszony jest przez słabe Man of Steel i jeszcze gorszy Batman v Superman.

Głównym antagonistą filmu jest Doomsday, powstały z ciała gen. Zoda i krwi Lexa Luthora. Wygląda niczym troll z uniwersum Harry’ego Pottera. Jest bezmyślnym stworzeniem, który jedynie niszczy. Fanom totalnej rozwałki może przypaść do gustu, ja jednak oczekuję nieprzewidywalnych, inteligentnych przeciwników.

Aby nie przedłużać, na tym skończę swoje dywagacje. Jest jeszcze parę aspektów, o których chciałbym wspomnieć, lecz zostawię je dla recenzji wersji rozszerzonej. Reasumując, Batman v Superman: Dawn of Justice, już w podtytule sugeruje, że jest jedynie prologiem do większego dzieła. Bardzo chciałem by uniwersum DC w końcu godnie zagościło na kinowych ekranach. Póki co nadzieję dostrzegam jedynie w solowym filmie o Wonder Woman (pod warunkiem, że będzie poprowadzony w podobnym tonie jak Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie) oraz o Aquamanie (zapowiadany klimat przygodowo-piracki brzmi nieźle, a także świetny reżyser). Tylko te dwa filmy moim zdaniem mogą w jakiś sposób odbudować zaufanie fanów. Filmowy Flash kompletnie nie przypadł mi do gustu, toteż od razu stawiam na nim kreskę. Do nolanowskiego Batmana wracam średnio dwukrotnie w ciągu roku, wciąż fascynując się świetnie zrealizowaną trylogią. Tymczasem BvS jest filmem na raz, zamierzam ponownie sięgnąć po niego jedynie gdy ukaże się wersja rozszerzona. Nie wart jest mojego czasu. Jedyne co dobre w tym filmie to muzyka Hansa Zimmera, raczej emocjonujące pojedynki i zapowiedź czegoś co MOŻE w końcu będzie dobre. Naprawdę, choćbym chciał, nie jestem w stanie wymienić więcej pozytywów, toteż:

Ocena recenzenta: 5/10

Piotr "Batplay" Nowak
Recenzent na portalu flarrow.pl. Odpowiedzialny za omówienie i krytykę serialowego uniwersum DC. Historyk z wykształcenia, lubi spędzać czas na planach filmowych, okazjonalnie Dj. Zainteresowany również sportem, zdrowym trybem życia; uczestnik biegów surwiwalowych.