Joker powraca (choć tak na serio nigdy nie odszedł). I nie jest sam! Ciekawy zabieg twórców ze zwielokrotnieniem nemezis Batmana zaciekawił mnie na tyle, że postanowiłem sprawdzić, co naczelny klaun DC odstawił tym razem. To, że inne wersje Jokera pojawiają się w fabule wiemy już z okładki, jednak zainteresowanie okazało się silniejsze. A to, czy ten nietypowy motyw się przyjął, to już inna bajka, a o tym poniżej.
Z początku obawiałem się, że po raz kolejny saniami, ciągnącymi całą fabułę będzie motyw multiwersum i skakanie do innych wymiarów, a cała intryga będzie zniesiona do Jokerów z różnych Ziem. Sprowadzanie wydarzeń do tego poziomu szczerze napisawszy przejadło mi się jakieś 10 zeszytów temu. Tam gdzie można i gdzie to pasuje jest ok, ale zacząłem mieć wrażenie że DC nadużywa tego manewru. Tu jednak spotkało mnie miłe zaskoczenie, i choć będzie to spojler, to powiem, że w historii chodzi o coś zgoła innego. Jednak to miłe zaskoczenie, nie jest w stanie sprawić, że finalnie mój odbiór tego komiksu będzie dużo lepszy.
Nie będę też pod niebo wychwalał fabuły, ponieważ nie jest ona nieziemsko wybitna, czy wciskająca w fotel nagłymi zwrotami akcji. Nie – jest prosta, nieprzekombinowana i nierozwleczona. Zamknięta w jednym zeszycie, który co prawda odwołuje się do innych, poprzednich historii, ale są to raczej takie historie, które zna każdy, kto choć kilka razy zetknął się z komiksami o Batmanie. Także nie – nie trzeba przed tym zeszytem przerabiać pierdyliarda innych tomów, aby się połapać. Tym właśnie Black Label zbiera u mnie wysokie noty. Historia spięta klamrą to coś co mi bardzo podchodzi.
Chociaż mimo prostoty i wspomnianego nieprzekombinowania, muszę z bólem przyznać, że siadając do tego komiksu i przerabiając jego pierwszą połowę odczuwałem, że wszystko, co się dzieje, dzieje się jakoś tak szybko…za szybko. Spodziewałem się wolniejszego i mroczniejszego wprowadzania w historię i tego, że intryga ‘zaintryguje’ nieco bardziej. Przez większość wydarzeń nie miałem nawet okazji wgryźć się w klimat zeszytu. A klimat to akurat coś, przez co całość kuleje. Historia trochę popędziła i miałem nieprzyjemne wrażenie, że ktoś niezbyt przyłożył się do scenariusza tej pierwszej połowy.
Kreska nie jest artystyczna, czy nowatorska, raczej wraca do korzeni. Komiks czyta i ogląda się przyjemnie. Jest tutaj trochę akcji, bardzo dobrze wykreowani bohaterowie i ciekawie napisane kwestie. Bolączką jest to, że w komiksie… nie ma nic szczególnego. Poza rozwinięciem dramatu Jasona Todda i nawiązaniem do tragicznej historii Wayne’a, reszta trochę zawodzi. Nawet ten Joker i jego… Nawet to trudno nazwać intrygą. Jego „poczynania” są bardzo zwyczajne. Po zamknięciu zeszytu jedynie dwie ostatnie strony, które wprowadziły niezły twist na koniec nie było czegoś co na długo zapadłoby mi w pamięci.
Także podsumowując historia „Trzech Jokerów”, choć wydawała się bardzo ciekawa, okazała się…zwyczajna. Nie przykuła uwagi niczym poza zakończeniem. Fajne nawiązania i wyraziste postaci to jednak trochę przymało. Przynajmniej z początku mogło być lepiej, bo gdyby wszystko się tak nie rozjechało, a klimat i mrok pochłonął czytelnika, reszta byłaby bardziej wyrazista. Niestety, jest to jeden z komiksów, należących do kategorii „Raz wystarczy”.
Reklama