Po prawie szesnastu latach doczekaliśmy się nowego wydania „Kingdom Come. Przyjdź Królestwo” autorstwa Marka Waida oraz Alexa Rossa. Czymże tytuł ten sobie zasłużył na taką renomę? Czy faktycznie jest taki dobry, jakim go opisują? Na te oraz inne pytania postaram się odpowiedzieć w poniższej recenzji.
Komiks zawdzięczam Gandalf.com.pl, którzy poza ogromną biblioteką komiksów, mają do zaoferowania także mnóstwo filmów czy figurek kolekcjonerskich. Chciałbym im podziękować za podesłanie tomu do recenzji! Gorąco zachęcam do skorzystania z ich oferty.
Przypomnę tylko, iż pierwotnie komiks ten został u nas wydany w 2005 roku, był to trzeci tytuł, który w ogóle ukazał się w ramach serii „DC Deluxe”. Choć już wtedy minęła niemalże dekada od oryginalnej premiery, to dalej zbierał on fantastyczne noty. Obecnie historia ta będzie miała na karku ćwierć-wieku. Czy przetrwała ona próbę czasu?
Osobiście bardzo pozytywnie wspominałem te dzieło, z którym pierwszą styczność miałem ponad dziesięć lat temu, stąd też niezwykle ucieszyłem się, iż ponownie pojawi się on na naszym rynku, także czym prędzej zabrałem się za jego lekturę. Warto także napomnieć, że wydanie to zostało wzbogacone o sporo dodatkowej zawartości, jak chociażby szkice koncepcyjne, czy genezę całego projektu.
Przed rozpoczęciem swojej przygody z utworem warto jednak się nastawić, iż jednak mamy do czynienia z dziełem końcówki lat 90. I zawarte w nim motywy mogą obecnie wydawać się nieco wyeksploatowane, choć często nie w tej skali, co właśnie „Kingdom Come”.
Kliknij >TUTAJ< i kup komiks w sklepie internetowym Gandalf.com.pl
Tytuł „Przyjdź Królestwo” nie został wybrany przypadkowo. Całość można uznać za interpretację tejże słynnej modlitwy, a sam komiks przepełniony jest religijnymi odniesieniami, epatujący patosem na każdym możliwym kroku. Autorzy starają się odpowiedzieć na pytanie, kim właściwie są superbohaterowie oraz kto stanowi nad nimi prawo?
Mark Waid i Alex Ross nie wierzą wyłącznie w konkretnych herosów jak np. Batman czy Superman. Oni po prostu pokładają wiarę w herosów swojego dzieciństwa, w ich dobroć oraz czystość serc. Według nich bohaterowie powinni być chodzącym kodeksem moralnym, być wzorem do naśladowania, czy uczyć heroizmu, który powinien być naszym celem.
Tym komiksem chcieli przedstawić, co się dzieje, gdy tylko twórcy i czytelnicy porzucają wszelkie aspiracje związane z tym „fachem. Jak zaczerpniemy nieco komiksowej historii, to dowiemy się, iż w latach 90. Image biło rekordy popularności, a DC i Marvel (który było w tych czasach na skraju bankructwa!) usilnie starali się im dorównać. Kingdom Come. Przyjdź Królestwo to pewnego rodzaju lament, próba namowy innych do powrotu na właściwe (według nich) tory.
Narratorem całej opowieści jest Norman McCay, w teorii zwykły pastor dotrzymujący towarzystwa umierającemu Wesleyowi Doddsowi, czyli Sandmanowi Złotej Ery, który w ostatnich chwilach swojego życia przekazuje swoje wizje wspomnianemu kaznodziei. W wyniku tego wydarzenia naszemu duchownemu objawia się Spectre, co od razu sygnalizuje nam niemałe kłopoty. Wszakże, czy sam anioł śmierci mógłby nieść dobre nowiny?
Zostaje nam przedstawiony świat, w którym rządzą superbohaterowie, ale nie Ci, których dobrze znamy. Członkowie Ligii Sprawiedliwości postanowili odciąć się od reszty i pilnować swojego przysłowiowego podwórka, a ziemią zaczęli rządzić bardziej bezwzględni herosi, co nie bali się przekroczyć pewnej granicy i wymordowali większość poważniejszych złoczyńców.
Jednakże to nie sprawiedliwość i poczucie obowiązku ich cechuje. Oni po prostu walczą, by walczyć. Zresztą ciężko szukać wzorca i inspiracji od kogoś, kto posługuje się aliasem Swastyka lub 666.
Superman żyje na samo-wygnaniu, Flash (Wally West) stał się tak szybki, że przekroczył już granice człowieczeństwa, stając się czerwoną smugą, Zielona Latarnia (Alan Scott) strzeże porządku ze swojej fortecy, a Batman… Ten wprawdzie nigdy nie przestał, ale zrobił z Gotham miasto policyjne. Wreszcie zjawia się Wonder Woman, która usilnie próbuje namówić Kryptończyka, aby ten zaprowadził porządek na świecie.
Okazuje się, że destrukcyjna młodzież nie jest jedynym problemem, z którym będzie musiał zmierzyć się Kal-El. Choć w prawdzie większość większych graczy z ekipy tych złych została zlikwidowana, tak pozostała garstka zebrała się, aby wspomóc Lexa Luthora w jego nikczemnym planie. Żeby tego było mało, to skład ten zasilił także… Bruce Wayne!
Kliknij >TUTAJ< i kup komiks w sklepie internetowym Gandalf.com.pl
Taki konflikt trzech potężnych stron zwiastuje nic innego, jak istny armageddon, a sędzią tego wszystkiego ma być właśnie zwykły pastor obserwujący całe to zamieszanie i nie do końca ogarniający co się konkretnie dzieje, nic dziwnego, wszakże ten ciężar spadł na niego tak nagle.
Poczucie zagubienia towarzyszy nie tylko Normanowi, czy Supermanowi, a także nam, jako czytelnikom, których także pochłania ten wszechobecny chaos. Mark Waid z jednej strony stworzył rewelacyjny i głęboki melodramat, gdzie przez cały czas czuć ten dramat, który przeżywają bohaterowie, a z drugiej tak naprawdę nie zrobił nic więcej, a przedstawił herosów, którzy po prostu walczą, bo nic więcej nie mogą już zrobić i tylko tak rozwiążą wszystkie problemy. To ciągłe wrażenie zakłopotania towarzyszy nam przez praktycznie do samego końca.
Zatrudnienie Marka było strzałem w dziesiątkę. Ten facet zna uniwersum DC od podszewki i wydobył z postaci wszystko, co najlepsze, choć przez ich sporą ilość, to nie wszyscy otrzymali swoich pięciu minut, co akurat pozostawia pewien niesmak, ale tez w pewien sposób pasuje do konwencji tytułu, wszakże ludzie i tak zapomnieli o superbohaterach, prawda?
Uczucie powagi mocno potęguje strefa plastyczna komiksu, którą zajął się wówczas 26-letni Alex Ross, już wtedy wyprzedzający o lata swoich kolegów po fachu. Ta iście realistyczna stylistyka znakomicie komponuje się z całą historią, starając się nadać człowieczeństwa tym iście boskim istotom. W jego rysunkach czuć potęgę, moc i heroizm. Artysta postarał się, abyśmy jak najlepiej odczuli ten ciężar, tę wewnętrzną walkę herosów i wyszło mu to perfekcyjnie.
Świetnie prezentują się także sceny akcji. Alex bardzo dobrze odzwierciedlił dynamikę walk, które wydają bardzo żwawe. Mocno szanuję, że udało się mu to uzyskać bez konieczności stosowania żadnych efektów typu motion blur, którego uświadczymy tutaj wyłącznie w przypadku Flasha, co z resztą jest całkowicie zrozumiałe.
Połączenie sił tych dwóch artystów zaowocowało rewelacyjną pozycją stanowiącą hołd dla tych wszystkich historii, którymi panowie zachwycali się w swoich młodzieńczych latach. Waid i Ross wierzyli, że świat superbohaterów musi zostać po raz kolejny zrekonstruowany, a ludzkość spojrzeć na nich nieco inaczej, niż zagrożenie.
Na każdym kroku czuć, iż jest to dzieło od zatwardziałych fanów, dla fanów, autorzy co chwilę częstują nas różnymi easter-eggami. Choć tekstu jest tutaj od groma, tak akcji także nie brakuje. Historię tę można traktować jako opowieść o walce nowego pokolenia ze starym. Stara się odpowiedzieć na pytanie „co by było, gdyby nasi herosi nie byli tacy idealni jak nam się zdaje?”.
To obowiązkowa pozycja dla każdego fana komiksów spod szyldu DC Comics i choć pozostali także będą świetnie się przy nim bawić, tak to właśnie ta grupa wyniesie z tego dzieła najwięcej wartości.
Ciężko nie oprzeć się doskonałym rysunkom Rossa, a Waid tak świetnie poprowadził tę iście poważną historię, że nawet po upływie 25 lat nie zestarzała się ona, jak spora część komiksów z tamtego okresu. „Kingdom Come. Przyjdź Królestwo” to ponadczasowe dzieło, z którym zdecydowanie warto się zapoznać.
Reklama