blank

Kapitan Ameryka. Czerwony Łajdak. Tom 2 – recenzja komiksu!

W 2014 roku do kin trafia druga część przygód Kapitana Ameryki, Zimowy Żołnierz – film, który rozpocznie owocną współpracę braci Russo z Marvel Studios oraz rozpocznie tendencje MCU do bawienia się konwencjami innymi niż standardowy akcyjniak, przedstawi zupełnie nową postać, która odciśnie spore piętno na disneywoskim kinowym uniwersum, a także powoła do życia do dziś uwielbiany przez, o dziwo, sporo osób ship: Steve Rogers x James „Bucky” Barnes.

Równo dziesięć lat wcześniej Ed Brubaker, który wcześniej tworzył dla DC serię o Batmanie i Catwoman, zaczyna pisać swój pierwszy ongoing dla Marvela: kolejny wolumin przygód Kapitana Ameryki. Autor uznany za swoje wielokrotnie nagradzane komiksy kryminalne robi coś, czego wcześniej nie śmiał nikt: na nowo powołuje do życia postać Bucky’ego, praktycznie nieobecnego w komiksach o Kapitanie od czasu swojej – jak się okazuje, pozornej – śmierci w latach czterdziestych, i zmienia go w Zimowego Żołnierza, legendarnego zabójcę KGB z metalowym ramieniem. Fani szaleją, a razem z nimi wyniki sprzedaży – komiks zbiera mnóstwo pozytywnych jak i negatywnych ocen, ale po latach jest uznawany jeden z najważniejszych, a dla niektórych może nawet najważniejszy, rozdziałów w długiej historii Kapitana Ameryki. Trudno odmówić Zimowemu Żołnierzowi przełomowości – nic więc dziwnego, że kolejna część tej opowieści, Czerwony Łajdak, wydaje się stać w jego cieniu.

blank

Na początku chcielibyśmy serdecznie podziękować wydawnictwu Egmont za użyczenie nam kopii komiksu do recenzji! Zachęcamy was do wspierania polskiego rynku i kupowania na Egmont.pl.

Komiks bezpośrednio kontynuuje wątki rozpoczęte w Zimowym Żołnierzu – na pierwszych stronach widzimy jak Crossbones werbalnie i fizycznie torturuje Sin, porwaną przez niego w pierwszym tomie Brubakerowskiego Kapitana córkę Red Skulla, która w ogóle nie pamięta tego, że jej ociec to nazistowski zbrodniarz wojenny. Sprawiając jej ból na najróżniejsze sposoby, Crossbones próbuje przywrócić jej pamięć – co zresztą mu się udaje, bo ta po sesji podtapiania grozi mu nożem i… spędza z nim noc. I chociaż zaznaczone jest, że dzieje się to sześć miesięcy po wydarzeniach z poprzedniego tomu, to po pierwsze, Sin w Zimowym Żołnierzu wyglądała zupełnie inaczej – bo była tam czarnowłosą, przestraszoną dziewczynką, a nie rudą, piegowatą kobietą, a po drugie: no właśnie, była dziewczynką. Nastoletnią. I chociaż Crossbones plecie tu coś o maszynie, która w jakiś sposób przyspieszyła jej dorastanie, to nadal wygląda to tak, jakby właśnie uprawiał seks z nieletnią dziewczynką, którą wcześniej przez długi czas torturował i poniżał. Nie brzmi to jak najlepszy start.

blank

Ale dobrze, zapomnijmy już o tej mocno niesmacznej i niepokojącej relacji i zobaczmy, co dzieje się z resztą naszych bohaterów: Kapitan próbuje odnaleźć biegającego po całym świecie Bucky’ego, a towarzyszy mu przy tym dawna miłość, Sharon Carter, czyli Agentka 13. Tymczasem Aleksander Łukin wciąż słyszy Red Skulla w swojej głowie – i wciąż planuje kolejne niecne czyny, tym razem związane z otwarciem budynku swojej firmy, Kronas, w Londynie. Więcej zdradzić nie zamierzam, bo jak to w thrillerze szpiegowskim bywa, bohaterowie odnajdują trop za tropem, złole wymyślają kolejny podły plan za kolejnym podłym planem, a po rozwiązaniu jednej zagadki pojawiają się nagle trzy nowe. Kapitan od Brubakera strukturą i fabułą mocno przypomina filmy z serii Mission Impossible – mnóstwo akcji, mnóstwo pojedynków w przeróżnych miejscach, od dachu samochodu po szczyt wieżowca, trochę romansu, trochę humoru, a zwrotów akcji następuje tyle, że aż ciężko je zliczyć. I chociaż na papierze brzmi to niezwykle zajmująco, to komiks mnie zwyczajnie nie chwycił.

blank

Może to przez toporne dialogi – zwłaszcza w przypadku Crossbonesa i Sin, z których Brubaker zrobił jeszcze bardziej krawędziową wersję Jokera i Harley Quinn, strzelających do kogo popadnie bo chcą i bo mogą – przez które momentami aż trudno było przebrnąć, może przez fakt, że sam komiks wydaje się być powtórką z rozrywki z Zimowego Żołnierza, tyle że o wiele mniej wciągającą, bo sama intryga nie jest tu aż tak ciekawa i Steve odwiedzający kolejne miejsca w poszukiwaniu Bucky’ego w końcu staje się zwyczajnie monotonny. Nie pomaga też fakt, że komiks stara się być poważnym i trzymającym w napięciu thrillerem, a co chwile pojawiają się w nim dość komiczne magiczne nazistowskie roboty czy niezdarni żołnierze AIM. Historia jest też przełamana pojedynczym zeszytem dziejącym się w trakcie II Wojny Światowej który zarówno rysunkami, jak i historią nawiązuje do pulpowych historii o heroicznym Kapitanie i podłym do szpiku kości Red Skullu mówiącym z komicznym akcentem i o dziwo, chyba ten fragment podobał mi się najbardziej. Jest zabawny, lekki i przyjemny, nie udaje poważnego dramatu czy dreszczowca, a ponadto przedstawia postacie i przedmioty ważne dla finału całej historii. Jedyne, co mi przeszkadzało, to na siłę wepchnięty wątek miłosny Bucky’ego i niemieckiej tajnej agentki, który z perspektywy całej historii nie wnosi do niej praktycznie nic.

blank

Przyznam się bez bicia: oprawa graficzna Eptinga i Perkinsa w ogóle do mnie nie trafia. Obaj panowie rysują praktycznie tak samo, a ich semirealistyczny styl z dużą ilością czarnych cieni może i pasuje do historii, ale ani nie jest szczególnie powalający pod względem estetyki czy szczegółów, ani specjalnie dynamiczny w scenach walki – do tego przy pewnych bliskich zbliżeniach na twarze postaci wyglądają one niepokojąco nienaturalnie. Fakt, że obaj panowie zazwyczaj całkowicie ignorują tła, nie pomaga – pół komiksu postacie mają za sobą wielką białą/szarą/czarną plamę.

blank

Czerwony Łajdak nie jest w żadnym wypadku komiksem złym – nie zmienia to faktu, że mnie po prostu wynudził, zwłaszcza w porównaniu z jego lepiej znanym starszym bratem, Zimowym Żołnierzem. Schematyczny kryminał Brubakera żongluje tropami i kliszami klasycznym thrillerów akcji i historii szpiegowskich, ale czasem robi to nieumiejętnie i sprawia, że historię ciężko w ogóle śledzić bez pogubienia się. Czekam na trzeci tom tej historii, który już przez sam tytuł (którego wolę nie zdradzać, by nie zepsuć niektórym zabawy) jest o wiele bardziej kojarzony – Brubaker miał moment, żeby odetchnąć po pełnym wartkiej akcji i tempa pierwszym tomie historii i, miejmy nadzieję, może wrócić do formy w trzecim.