blank

Ex Machina TOM. 4 [RECENZJA]

Brian Vaughan od początku serii próbuje nam pokazać, że komiksy to nie tylko głupie historyjki o facetach w rajtuzach, ale także mądre i zawierające wiele uniwersalnych prawd moralnych opowieści. Mimo tego, w swoim dziele zawarł jednocześnie motyw superbohaterów, do tego dołożył thriller polityczy i sci-fi. Patrząc na poprzednie tomy, wszystko się udało, ale czy poziom został zachowany? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w tej recenzji, zapraszam!

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie nam komiksu do recenzji!

Można odnieść wrażenie, że Vaughan trochę przekombinował z połączeniem gatunków, a jednak, razem z Harrisem są w stanie połączyć je w interesujący sposób. Mamy mściciela naśladowcę Hundreda, wycieczkę do Watykanu, komiksowe wspomnienia Mitchella i wiele więcej.

blank

Brian wciska w komiks trochę niesamowitego postmodernizmu pokazując wydarzenia z 11 września ze swojego własnego doświadczenia. Opisanie takiego zdarzenia obiektywnie w całej jego okazałości jest bardzo trudne, zwłaszcza kiedy widzi się to tylko w telewizji, gdyż każdy z nas inaczej to przeżywa. Vaughan zdaje się to akceptować.

Spójrzcie na całą serię, dostajemy tylko urywek tego horroru, a nigdy pełny obraz wydarzeń. Może to być spowodowane również tym, że trudno byłoby to umieścić w pięćdziesięcio zeszytowej serii. Briana nie obchodzi, że nie dostaniemy całej historii tamtego momentu, a ważne, żebyśmy dostali całą jego historię.

blank

Cała seria pokazuje nam, jak trudne może być miasto. Dobitnie widzimy to, gdy Hundred w stroju Potężnej Machiny, próbuje powstrzymać samobójcę przed skokiem czy zapobiec poświęceniu kurczaka przez uczniów. To dziwne, a jednocześnie wspaniałe i wymyślne.

Oczywiście dostajemy też poważniejsze rzeczy. Komiks pokazuje nam między innymi do ma religia do polityki i czy w ogóle coś ma.
Widok ludzi różnych religii reagujących na faceta, który umie gadać z mikrofalówką, jest dość interesujący (jeden z księży powiedział nawet, że boi się iż Hundred jest antychrystem).

blank

Mimo poważnego tonu, pisarstwo Vaughana jest konsekwentne.
Wie on, że jego postaci pochodzą z dość irracjonalnego świata, dlatego kilka zeszytów później, Mitchella odwiedza duch.

W międzyczasie główny bohater rozważa zmianę stanowiska, dlatego poszukuję ludzi, którzy będą mogli go godnie zastępować.

W tym tomie Hundred stał się bardziej cyniczny, jakby posiadł więcej ambicji w porównaniu do poprzednich tomów, dlatego odmówił wszystkim kandydatom, mówiąc: „Każdy z nich chce dostać moją robotę, co natychmiastowo ich dyskwalifikuje”.

blank

Dalej Vaughan kontynuuje superbohaterskie wątki pozwalając Hundredowi na ratowanie drugiej wieży podczas zamachów 11 września.

W komiksie jest też oczywiście miejsce na trochę komedii. Kiedy Mitchell radzi sobie  z jednym problemem, jego twórcą wydaje się być postacią wyglądająca jak Alan Moore. Dlaczego on? Bo to Alan Moore, on jest zawsze cool. Na obecność tej postaci Hundred odpowiada słowami: „Przeczytałem wystarczająco komiksów EC, żeby to rozwiązać samemu.” (Moore pisał dla EC Comics). Jeszcze lepszym zagraniem jest to, że pod koniec komiksu autorzy narysowali samych siebie.

blank

Co do rysunków, raczej nie ma co wypowiadać się specjalnie. To jest ta sama seria, która trzyma poziom, jeśli chodzi o odbiór wizualny. Harris udowodnił, że potrafi rysować, tła, oddawać emocje i uczucia. To jest jeden z tych rysowników, których bezwzględnie szanuję, bo wykonują swoją robotę na poziomie przez cały czas,

Podsumowując: Jest to komiks niesamowicie dobrze napisany i narysowany, który zaskakuje mądrością, ale również potrafi być przy tym zabawny, bez zbędnego nadęcia. Opowieść nigdy nie jest za bardzo na serio, ale tylko i wyłącznie tyle ile trzeba. To cholernie dobra księga jak cała seria. Serdecznie polecam, zwłaszcza za egmontową cenę!