Po zakończeniu Batmanowskiego runu w N52, DC postanowiło zmienić scenarzystę na Toma Kinga, co miało różne skutki. Na szczęście wydawnictwo miało dla byłego pisarza, Scotta Snydera, inne zadanie i to takie, które miało na nowo zdefiniować postać Batmana.
Na początek pragniemy podziękować wydawnictwu Egmont za podesłanie nam komiksu do recenzji i zachęcamy do wspierania polskiego rynku komiksowego poprzez kupowanie na ich stronie, Egmont.pl!
Komiks jest głównie zbiorem tie-inów i zawiera jeden zeszyt z głównej historii, także nie będę wspominał autorów imiennie.
Nie będę również poruszał całej, zwięzłej fabuły tomu, bo zwyczajnie jej nie ma. Każdy zeszyt to inna historia.
Jak pamiętacie z pierwszego tomu, Ziemię, albo raczej górne, plusowe multiversum napadły złe wersje Batmana z Tym, Który Się Śmieje na czele. Tym razem dostajemy na talerzu genezę każdej wariacji gacka oraz ich wewnętrznych motywacji.
I tutaj robi się ciekawie, bo w trakcie lektury dowiadujemy się, że te światy minusowe, na których nieszczęście mieli znaleźć się Batman i inni ludzie, przeznaczone są do destrukcji, aby zapewnić byt światom na górze (nie jest dokładnie wyjaśnione jak). Mamy tutaj całkiem aktualny temat moralny i psychologiczny, nieprawdaż?
Naukowcy i filozofowie od lat zastanawiają się, czy moralnym jest, aby hipotetyczne, w pełni świadome klony człowieka mogłyby służyć na przykład jako „naczynia” na pamięć, świadomość, albo „generator” organów wewnętrznych. Wielu sądzi, że nie jest nie jest to etyczne, ja również, jeśli chodzi o drugi tom Metala.
Ci Batmani, wokół których toczy się cała historia, nie mieli w intencjach, aby kogoś zabić czy popełnić inne zbrodnie, zostali do tego wręcz zmuszeni, a jednak, muszą cierpieć z niewiadomych powodów, bez żadnej szansy, czy gwarancji na lepsze życie. Możecie powiedzieć: „Ale oni i tak są źli, więc na to zasługują”. No nie do końca. Większość zeszytów pokazuje nam, że bohaterowie są bardzo rozwinięci, a ich celem nie było zarżnięcie całego multiversum. Robią to z różnych pobudek. Jedni z lepszych inni z gorszych, a jeszcze następni są po prostu chorzy lub opętani.
Przykładami tych bohaterów są:
Batman The Devastator – ten, który przyjął moc Doomsdaya. Z jakich powodów? Aby uchoronić się od Supermana ze swojej Ziemi, który oszalał i próbował zgładzić całą Ligę Sprawiedliwości. Jego celem na górze było oznajmienie ludziom, pokazanie im, że Superman jest niebezpieczny, ma niejasne motywacja i w każdej chwili może zniszczyć ludzkość.
Batman The Mercilles – został opętany przez hełm Aresa, który powoduje chęć do wojny, zabijania itd., ale jednocześnie wzmacnia siłę użytkownika. Po co on brał w takim razie ten przedmiot? Aby zakończyć rzeź Aresa, aby zniwelować jeszcze więcej śmierci i żeby wojna przestała w końcu pożerać całą planetę. Co ciekawe, zabił on Wonderkę (która chciała sama przejąć hełm), po to, żeby nie stała się ona szalona. Zrobił to wręcz z miłości. Jego celem jest głównie to, żeby Wonderka go pokochała, za to przedmiot boga wojny sprawił, że Batman chce, aby ludzie mu służyli.
Mimo że jest to tylko zbiór pojedynczych historii, to nadal opowieść wydaje się całkiem spójna i nie czuć, jakby wszystko było przerywane lub w złej kolejności.
Zeszyt z główną historią pokazał nam ciekawostkę odnośnie kodu pomocy, który podała sobie Trójca, podczas początków współpracy, w końcu postacie się spotkały, omówiły plan działania, a Superman przekroczył barierę multiversum. To był tylko jeden zeszyt, więc nie mam za bardzo jak się o nim wypowiedzieć.
Rysunki stoją na wysokim poziomie. Tym razem nie mamy do czynienia z Romitą Jr., więc od razu czuć różnicę w jakości. Oczywiście, jak wszędzie, zdarzyły się perełki graficzne pokroju zeszytu Batman: The Murder Machine (Batman-Cyborg), który wygląda jak rysowany ołówkiem i pięknie pocieniowany oraz raczej średnie prace pokroju Batman: The Red Death (Bat-Flash), autorstwa Di Giandomenico, czyli standardowo słabo. Piękną, aczkolwiek specyficzną grafikę miał Bataman Who Laughs (Bat-Joker) autorstwa Rossmo, która mimo że bardziej nadaje się na serię o kosmitach (Martian Manhunter – polecam!) to daje historii jakiegoś uroku. Niestety, ogromna różnica w stylach może niektórym przeszkadzać. Poza tym, nie mam żadnych zastrzeżeń.
Dodatki to jest to, co kocham w specjalnych seriach Egmontu. Tutaj otrzymujemy opisy postaci i to nie tylko ogólnikowe, ale także jak zmieniły się podczas eventu, opisy poszczególnych, starych zeszytów ważnych dla serii, okładki alternatywne oraz… mapkę multiversum, na której możecie mniej więcej wyobrazić sobie to miejsce, jakbyście byli na miejscu Boga.
Na milion nagród, pochwał i wszystiego co najlepsze zasłuuguje wygląd albumu. Od siebie pragnę pogratulować wydawnictwu Egmont, za tak piękne wydanie. Okładka niesamowicie pasuje, a w dodatku pokryta jest świecącymi, błyszczącymi się elementami. Topografia okładek innych albumów z tyłu jest troszkę chaotyczna i śmieszna, ale naprawdę, to nic w porównaniu do całego wyglądu.
Podsumowanie: Jest to komiks, który bierze się za ważne kwestie etyczne, jednocześnie dajac nam solidną dawkę humoru, akcji i dramatu. Zeszyty fabularnie są nieźle ze sobą spójne, choć nie połączone bezpośrednio. Rysunki pięknie dopełniają robotę scenarzystów, aczkolwiek niektórym może przeszkadzać różnorodność stylów. Piękne wydanie od Egmontu z pewnością ozdobi Waszą półkę! Zdecydowanie polecam!
Format:170×260 mm
Liczba stron:248
Oprawa:twarda
Data wydania:22 maj 2019
Reklama