Jeszcze w pierwszym sezonie trudno było wyobrazić sobie elementy magiczne i paranormalne w Arrow. W drugiej odsłonie stopniowo zostały wprowadzane przez Miracuru, rok później systematycznie rozwijane, aż w tym roku doczekaliśmy się wręcz nieprawdopodobnych zajść, zdarzeń, okoliczności. Pora na recenzję jednego z bardziej magicznych epizodów. Jeszcze tylko dodam, że nie oglądałem wczorajszego odcinka, więc darujcie sobie hejty 😉
Kto w ubiegłym tygodniu wypadł najlepiej? W końcu Damien Darhk! Widać, że odzyskał swą moc i wprowadza ostatnie przygotowania do tytułowego projektu. Jego motywy właściwie są analogiczne do tych, które posiadał Ra’s al. Ghul, z tą różnicą, że Darhk myśli zdecydowanie o skali makro swego przedsięwzięcia. Ich metody również są odmienne. Cel jednak pozostaje ten sam – stworzenie na zgliszczach zniszczonego świata nowej rzeczywistości. Już za tydzień będziemy mogli zobaczyć jak to samo zostanie przeprowadzone przez Apocalypse’a. Co do metody adwersarza sezonu, destrukcji pragnie dokonać przez kontrolę arsenału nuklearnego. To by wyjaśniało jego gościnny występ w Legends of Tomorrow.
Fabuła w omawianym odcinku znacznie przyśpiesza. Oliver z Felicity udają się za radą Johna Constantine’a do Hub City, do niejakiej Esrin Fortuny, nieśmiertelnej szamanki, która ma za zadanie poinstruować Zieloną Strzałę, w jaki sposób można pokonać głównego antagonistę. Z samego treningu nie wynika zbyt wiele. Fortuna zgadza się na szkolenie zdecydowanie zbyt szybko, przeprowadza je na podstawie dwóch prób i to by było na tyle. Oliver niczym Luke Skywalker staje się mistrzem jasnej strony mocy i bez większych problemów odpiera magię Darhka. Argumentów jakoby myślał wówczas o Felicity, Thei, Laurel… i to miałoby mu pomóc, zwyczajnie nie kupuję. Już nawet abstrahuję od tego jak Felicity zachowywała się przez cały odcinek. Jej postawę określiłbym jako co najmniej nieadekwatną.
O wiele ciekawszy wydaje się wątek Johna Diggle’a, lecz i tutaj nie jest perfekcyjnie. Andy po raz kolejny udowodnił, że potrafi nieźle główkować, manipulując swym starszym bratem. Wiele dzieje się w tym motywie, montaż i kadry również wypadają lepiej niż ostatnimi razy. Jedynie… Po co tyle mierzyć do kogoś z broni skoro nie ma się zamiaru pociągnąć za spust? Ostatecznie, zabójstwo w afekcie, wydaje się najrozsądniejszym rozwiązaniem.
Tymczasem, u Thei dzieje się coś równie ciekawego, acz w zdecydowanie spokojniejszym tonie. Krótki urlop z Alexem przerodził się w jednostronną wycieczkę do więzienia Ruve Adams. Nie sądziłem, że burmistrz zaproponuje pracę Alexowi ze względu na jego znajomość z Theą. Bardzo dobry ruch scenarzystów.
Reasumując, epizod lepszy niż Canary Cry, głupotki wciąż nie opuszczają serialu. Statyści znów nie zachwycili (tak, szukam dziury w całym, drodzy hejterzy). Na plus niewątpliwie fakt, że fabuła przyśpieszyła. Lecz czego się spodziewać gdy do końca sezonu zostały 3 odcinki?
Ocena recenzenta: 6/10
Reklama