blank

Agents of S.H.I.E.L.D. S05E09-11 – recenzja

Kolejne odcinki „Agents of S.H.I.E.L.D.” już za nami. Zakończyły one wątek agentów przebywających w przyszłości, kilka postaci zginęło, część powróciła, a nawet doszło parę nowych. Otrzymaliśmy przy tym sporą dawkę akcji oraz wiele fantastycznych zwrotów akcji, czyli wszystko to, do czego przyzwyczaił nas omawiany serial Marvela.

Po śmierci Robin agenci podejmują próbę powrotu na stację kosmiczną za pomocą znajdującego się na powierzchni samolotu. Próba kończy się sukcesem, aczkolwiek nie bez komplikacji. Na pokład dostaje się Sinara, która natychmiast przystępuje do misji zabicia protagonistów, co ostatecznie kończy się jej zgonem. Starcie wyszło całkiem nieźle. Choreografia stała na przyzwoitym poziomie, dodatkowo spodobał mi się pomysł, aby część walki odbyła się w powietrzu. Muszę jednak przyznać, że według mnie wyszłoby lepiej, a przynajmniej ciekawiej, gdyby cały pojedynek przebiegł bez grawitacji. W tym wypadku mogłoby być bardziej interesująco. Poza tym mam problem z samą śmiercią wspólniczki Kasiusa. Nie chodzi mi o sposób, w jaki do tego doszło, tylko o samo wydarzenie. Sinara dopiero co przestała być zwykłym narzędziem głównego antagonisty i zaczęła być fascynująca, a już po chwili zostaje zamordowana. Wydaje mi się to być zmarnowanym potencjałem.

Podczas gdy grupa Coulsona usiłuje powrócić do Lighthouse, w tle toczy się wątek mieszkańców Latarni prowadzonych do rewolucji przeciwko Kree przez Macka i Yo-Yo. Muszę powiedzieć, iż ten temat nie za bardzo przypadł mi do gustu. Moim głównym zarzutem jest to, że na dłuższą metę nie wnosi wiele do głównej fabuły, z wyjątkiem przywrócenia Tess do życia, co na marginesie oceniam na plus, ponieważ było to niezłe zaskoczenie i byłem pewny, że jej rola już się zakończyła, jednak oprócz tego wątek stacji w tym epizodzie nie ma w sobie nic wartego zapamiętania.

Po udanym powrocie do Lighthouse agenci przystępują do wykonywania misji. Dzięki pomocy Flinta udaje się naprawić monolit. Scena odbudowy wyszła dosyć klimatycznie, a przy tym naprawdę dobrze pod względem realizacji, jednak uważam, iż była trochę za krótka. Wcześniej dowiedzieliśmy się, że Kasius ma własnego jasnowidza. Jak się później okazuje, była to przyszła wersja Eleny i było to fenomenalnym zwrotem akcji. Scena, gdy agentka spotyka siebie z przyszłości, wyszła bardzo tajemniczo, a zarazem niepokojąco i łatwo mogę ją uznać za najlepszą scenę w odcinku, a może nawet jedną z najlepszych w tym sezonie. Enoch do samego końca pozostał pełnym charyzmy, ciekawym bohaterem. Niestety, był on zmuszony do poświęcenia się dla protagonistów, jednak kto wie, może go jeszcze zobaczymy. Warto również wspomnieć o walce pomiędzy dowódcą stacji, a Mackiem. Pomimo że sam motyw z substancją wypitą przez Kasiusa niespecjalnie do mnie trafia, to jednak sama potyczka już tak. Była ona naprawdę brutalna i dynamiczna, a przy tym zapadająca w pamięć.

Po powrocie do teraźniejszości agenci trafiają do tajnej bazy, gdzie spotykają Noah, innego przedstawiciela rasy Enocha. Póki co zrobił on na mnie pozytywne pierwsze wrażenie i może stanowić dobre zastępstwo za swojego poprzednika, o ile oczywiście nie zginął w wyniku eksplozji. Wśród nowych postaci pojawiła się również córka generał Hale. Początkowo wydawało mi się, że będzie ona stereotypową zbuntowaną córką, która wie, że jej rodzic postępuje źle i w pewnym momencie stanie po stronie głównych bohaterów. Ucieszyło mnie i w tym samym momencie zaskoczyło, że tak się nie stało i mam nadzieję, że w przyszłych epizodach również nie dojdzie do typowego przejścia na stronę dobra, bo byłoby to niezwykle sztampowe. Warto również wspomnieć o samej pani generał. Jak na razie widać w niej potencjał na ciekawego antagonistę, który może stanowić zagrożenie dla protagonistów, także jestem ciekaw dalszego rozwoju wydarzeń.

Praktycznie od razu po wylądowaniu w teraźniejszości agenci otrzymują informację o aktywowaniu urządzenia, którego niegdyś Hive użył do sprowadzenia Kree na Ziemię. Natępnie otrzymujemy krótką, jednak dosyć zabawną i naturalną scenę w samochodzie, która pokazuje relację i przyjaźń pomiędzy protagonistami, co zdecydowanie wychodzi na korzyść odcinka. W międzyczasie również Deke przenosi się do współczesności. Sceny z drzewem oraz w barze są niezwykle zabawne, a jednocześnie bardzo zrozumiałe, biorąc pod uwagę miejsce, z jakiego przybył bohater. Mam nadzieję, że w następnych odcinkach będziemy widzieć więcej jego interakcji z dzisiejszym światem, ponieważ te momenty wyszły bardzo dobrze. Kiedy protagoniści trafiają do wyznaczonego miejsca, spotykają Piper, agentkę, którą można kojarzyć z poprzedniego sezonu, która jak się okazuje, wydała pozostałych bohaterów generał Hale. W czasie starcia z siłami wroga Yo-Yo została ranna. Utraciła obie ręce, tak samo jak jej wersja z przyszłości. Muszę przyznać, że bardzo mnie zdziwił ten zwrot fabularny. Nie myślałem, że zobaczymy to jeszcze w serialu. Byłem pewien, że będzie to motyw wykorzystany jednorazowo, właśnie w przypadku Eleny z Lighthouse, także jest to kolejny udany cliffhanger.

Podsumowując, kolejne epizody „Agents of S.H.I.E.L.D.” nie zwalniają tempa. Dalej dużo się dzieje, jest mnóstwo akcji i bardzo udanych zwrotów fabularnych, przez co ogląda się to z niezwykłym zainteresowaniem.

Odcinek „Best Laid Plans” oceniam na 5/10.

Odcinek „Past Life” oceniam na 7/10.

Odcinek „All the Comforts of Home” oceniam na 8/10.