blank

Agents of S.H.I.E.L.D. S05E08 – recenzja

Kolejny odcinek „Agents of S.H.I.E.L.D.” już za nami. Był on zdecydowanie spokojniejszy od kilku poprzednich epizodów, jednak wciąż wydarzyło się kilka istotnych rzeczy. Rozwinięte zostały wątki zarówno Lighthouse, jak i przebywających na powierzchni agentów, natomiast sama fabuła wciąż była na tyle wciągająca, że nie można było się oderwać.

Po ucieczce ze stacji kosmicznej, większość protagonistów udała się na Ziemię, gdzie szybko odnaleźli May oraz grupę Robin Hilton. W dalszym ciągu wiele wskazuje na to, że to Daisy zniszczyła planetę, chociaż nadal nie jest to całkowicie pewne. Agenci w końcu uzyskali nadzieję na powrót do swojego czasu. Znaleziono, należący niegdyś do ojca Deke’a, fragmnet monolitu i jeśli uda się zlokalizować pozostałe części, protagoniści będą mogli powrócić do domu. Oprócz tego, zamieszkujący powierzchnie ludzie, są przekonani, iż to Quake jest sprawcą całej katastrofy, która wydarzyła się na ziemi, w związku z czym postanawiają ją zabić, aby nie dopuścić do katastrofy. Oczywiście, plan ten się nie powodzi, a zamiast Daisy, ginie Robin. Spodobało mi się, że stworzono taką małą podbudówkę pod ten plan oraz zwrot fabularny z Vossem i Owenem Shawem. Kilka interakcji miedzy postaciami wyszło na korzyść odcinka, głównie między Daisy i Deke’iem oraz May i Robin, jednak według mnie, było tego trochę za mało. Szczególnie brakowało mi rozmowy między Jemmą a Fitzem, która wydaje mi się, że ze względu na obecne okoliczności mogłaby bardzo pozytywnie wpłynąć na rozwój ich relacji. Śmierć jasnowidza wyszła całkiem wzruszająco, więc to zdecydowanie oceniam na plus. Dodatkowo, wydarzenia te przeplatają się ze scenami dziejącymi się w przeszłości, jednak stanowiącymi przyszłość dla głównych bohaterów, Dowiadujemy się z nich m.in. że nawet protagoniści są przekonani o winie Quake, Mack zginął, Robin była wychowywana przez May, a Flint może być ostatnią nadzieją agentów. Sceny te wypadły niezwykle zajmująco i interesująco, a sam osobiście bardzo lubię tego typu motywy, przeplatania się teraźniejszości z przeszłością lub przyszłością.

W tle cały czas toczy się aspekt Lighthouse. Kree, aby nastraszyć mieszkańców stacji, najpierw odcięli wodę, później prąd, a na końcu wpuścili na ich piętro karaluchy. Ułatwiło to, pozostałym w bazie kosmicznej agentom, odzyskać broń pozostawioną przez Leo, dzięki czemu załatwienie problemu stworów nie okazało się być tak kłopotliwe. Następnie Flintowi udaje się uzyskać wsparcie wśród obywateli Lighthouse i wzniecić bunt przeciwko Kaiusowi. Sam sposób pozbycia się karaluchów przez Yo-Yo nawet mi się spodobał, jednak mam problem jeśli chodzi o pomoc ze strony pozostałych ludzi. Według mnie Flint zdobył ich wsparcie trochę za łatwo. Nie chciałbym, aby zostało to przeciągnięte na kilka epizodów, to byłoby jeszcze gorsze, jednak uważam, że gdyby bardziej ukazać wątpliwości obywateli stacji i ich autentyczny strach, to scena ta wypadłaby lepjej.

Podsumowując, był to odcinek zdecydowanie solidny, nie pozbawianowy wad, aczkolwiek nadrabiający bardzo wciągającą fabułą i akcją.

Odcinek oceniam na 7/10.