Justice League – przez niektórych wyczekiwany z niecierpliwością, inni z kolei byli pewni, że zawiedzie. Film, jak każdy film z rozszerzonego uniwersum DC, spotkał się z mieszanymi opiniami. A miało być tak pięknie…
Ale zacznijmy od początku. Jakieś cztery miesiące temu padła decyzja, by edycję oraz kręcenie dodatkowych scen do filmu powierzyć Jossowi Whedonowi. Moim zdaniem (i zdaniem sporej części internetu) decyzja była błędna. Oglądając Justice League łatwo można było zauważyć, jak odmienne wizje mieli oryginalny reżyser Zack Snyder i Joss Whedon. Film wydawał się niespójny, część scen w ogóle nie pasowała i nadawała się tylko do wywalenia, ale mimo to, oglądało się go całkiem przyjemnie. Styl niski mieszał się z patosem, głupie żarciki i najazdy na tyłek Whedona (tyłek był Diany, ale to Whedon za tym stał) kontrastowały z artystyczną wizją Snydera, słowem: groteska.
Całą powagę sytuacji uświadomimy sobie, dopiero oglądając wycięte sceny. Każdy, kto obejrzał zwiastuny, powinien zdać sobie sprawę z ich braku. Choćby wizualnie prześliczna scena, gdzie widzimy zaręczynowy pierścionek Lois, który dostała od Clarka, i słyszymy Supermana, informującego ją, że „bierze to za tak”. Brakuje też możliwej już do znalezienia w internecie sceny, w której Barry Allen pierwszy raz spotyka Iris West i ratuje jej życie. A co dostaliśmy w zamian? Barry’ego upadającego twarzą na biust Diany i Lois, mówiącą Clarkowi, że ładnie pachnie. Bo wiecie, to bardzo ważne, że Clark ładnie pachnie. A fakt, że słodki i uroczy Barry z początku swojej kariery superbohaterskiej przynajmniej by Dianę przeprosił, wcale nie jest ważny dla budowania i rozwoju jego postaci. No co wy… Iris kto?
Zabiegi te, przynajmniej według samych zainteresowanych, miały służyć niezwykle szlachetnemu celowi: przyciągnięciu większej ilości przeciętnych zjadaczy chleba, którym film się spodoba, a w efekcie zarobieniu większej ilości hajsów. Czy wyszło? Z własnego doświadczenia wiem, że nie. Byłam na filmie z dziewczyną, która w zasadzie to obejrzała tylko wszystkie filmy z DCEU i wie tyle o uniwersum, ile jest w nich powiedziane. Po filmie musiałam więc wyjaśniać jej genezy postaci, które zostały przedstawione nie tylko niejasno, ale i były mocno okrojone (ja rozumiem, że zostawiają je na solowe filmy, ale dodanie dwóch linijek o każdym z bohaterów naprawdę nie byłoby takie trudne). Podczas seansu musiałam też tłumaczyć jej, kto jest kim. Więc, dla takiego przeciętnego zjadacza kina superbohaterskiego, film nie był zrozumiały, co automatycznie sprawia, że podobał się mniej (choć dziewczyna zaświadcza, że był fantastyczny. Kochana istota).
Mogłabym jeszcze napisać o tym, że wybór kompletnie nieznanego Steppenwolfa na głównego antagonistę pierwszego „dużego” filmu uniwersum do najtrafniejszych nie należy, ale tę decyzję również rozumiem. Najlepszych złoczyńców zostawiamy sobie na potem, żeby wszyscy na nich czekali i żebyśmy zarobili jeszcze więcej hajsów. A poza tym [SPOJLER!] Deathstroke w drugiej scenie po napisach kompletnie zneutralizował wszystkie moje złe odczucia dotyczące złoczyńców w tym filmie.
Nie zmienia to faktu, że film jest moim zdaniem jednym z najlepszych tego roku (dokładniej to jest na trzecim miejscu). Był przepełniony akcją, miał fabułę (nie to, co nowy Thor…), postaci były mocno zarysowane – zaznaczono to, że każdy jest inny. Efekty specjalne były naprawdę znośne, kolorystyka i głębokie czernie sprawiały, że wizualnie „Justice League” jest prawdziwą ucztą artystycznych duszy. No i były dżołki. Wszyscy lubią dżołki. Szczególnie, gdy żarciki są sytuacyjne. I, oczywiście, pozwolili Flashowi przeklinać.
Jakie są wasze odczucia odnośnie filmu? Podobał Wam się ten bigos, który wyszedł z niego za sprawą Whedona?
Reklama