Uwaga Spoilery!!!
Na początku września 2017 roku w kinach IMAX zadebiutował nowy serial, powstający przy kooperacji Domu Pomysłów i stacji ABC. Zaprezentowano wtedy pierwsze dwa odcinki, które 29 września wyemitowano także w telewizji. Jak na razie produkcja ta zebrała całe mnóstwo negatywnych recenzji i jest nazywana najgorszym serialem Marvela. Showrunnerem tej serii jest Scott Buck, odpowiedzialny wcześniej m.in. za „Iron Fista” oraz końcowe sezony „Dextera”, które również zostały zmiażdżone przez krytyków. To wszystko sprawiło, że miałem bardzo niskie oczekiwania wobec tej adaptacji i ostatecznie okazało się, że były one słuszne. Na samym wstępie chciałbym też zaznaczyć, że jestem wielkim fanem Marvela, zarówno komiksów jak również ich adaptacji, jednak to nie zmienia mojego podejścia do tego serialu.
Fabuła opowiada o rodzinie królewskiej tytułowych Nieludzi, rządzących miastem Attilan. W wyniku spisku zorganizowanego przez brata króla tracą oni władzę nad swoim miastem i są zmuszeni ukrywać się na Hawajach. Na początku może się to wydawać ciekawe, ale realizacja stoi na bardzo nędznym poziomie. Przede wszystkim dzieje się to za szybko. W jednej chwili otrzymujemy informacje, że Maximus stara się przejąć miasto Inhumans, a w następnej jest już po fakcie. Nie pozwala to wczuć się w daną sytuację, ani się nią zainteresować, bo po chwili jest już po wszystkim. Poza tym intryga także została fatalnie przeprowadzona. Okazuje się, że antagonista ma po swojej stronie gwardię królewską oraz ich przywódcę Auran. To mogłoby zadziałać przy takiej fabule, ale nie otrzymujemy żadnych informacji, jak brat króla tego dokonał albo co motywuje tych, którzy są po jego stronie. Sekwencja ta jest zdecydowanie jednym z najgorszych elementów tych początkowych epizodów.
Skoro fabuła jest słaba, to czy przynajmniej bohaterowie zostali dobrze przedstawieni? Nie, aspekt ten jest równie tragiczny. Podstawowym problemem jest to, że protagoniści zostali zaprezentowani jako tyrani, którzy wykorzystują ludzi bez mocy do pracy w kopalniach. Jednak nawet jeśli to pominiemy, to żaden z bohaterów nie miał ani jednego momentu, za który można by go polubić lub dzięki któremu wzbudziłby sympatię widza. Oni po prostu tam są, żaden nie wykazuje charyzmy, ani żaden się nie wyróżnia na tle pozostałych – przynajmniej na przestrzeni tych dwóch pierwszych odcinków. Nie jest to wina aktorów, uważam, że każdy nich mógłby dobrze odegrać swoją rolę, gdyby scenariusz stał na lepszym poziomie.
Jedyną personą, która wypada chociaż przyzwoicie, jest Maximus, grany przez Iwana Rheona. Wypada on tutaj najlepiej zarówno wśród postaci jak i aktorów. Znane są jego motywacje, jest kompetentny w tym, co robi, a właściwie to jemu kibicuje się bardziej, niż komukolwiek innemu z rodziny królewskiej. Nie mam tyle dobrego do powiedzenia o Auran, popleczniczce brata króla. W swoich działaniach wypada ona kompletnie bezpłciowo, a w dodatku funkcjonuje bardziej jako narzędzie niż istota z krwi i kości.
W kwestii warstwy wizualnej także nie ma się czym pochwalić. Wygląd pałacu i komnat przedstawiono całkiem nieźle i to wszystko. Prawie w ogóle nie dostaliśmy scen, które mogłyby lepiej zaprezentować, jak funkcjonuje to społeczeństwo, co jeszcze bardziej przeszkadza we wciągnięciu się w fabułę serialu. Jeśli zaś chodzi o kostiumy, to wypadają one równie słabo co na początkowych materiałach promocyjnych.
Podobnie jak w „Iron Fiście” sceny akcji akcji stoją na bardzo niskim poziomie. Są one pozbawione jakiejkolwiek dynamiki, a ich choreografia jest wręcz żenująca. Najlepsza walka toczy się między Medusą a żołnierzami Maximusa. Jak na budżet serialowy włosy królowej Inhumans wyglądają naprawdę dobrze. Niestety, scena ta twa może kilkanaście sekund, więc ją również ciężko zaliczyć do plusów.
W czasie oglądania otrzymaliśmy dwie retrospekcje. Jedna z nich dotyczy pierwszego spotkania Black Bolta i Medusy. Szczerze mówiąc, nie wiem, po co ona była, ponieważ nie powiedziała nam nic o ich relacji – w ogóle nie sprawiła, że moglibyśmy polubić te postacie i jest za krótka, żeby cokolwiek z niej wywnioskować. Drugi flashback przedstawił nam, jak przyszły król Inhumans nieumyślnie morduje swoimi mocami poprzez wypowiedzenie jednego słowa własnych rodziców. Nie powiem, aby ta scena była jakoś wyjątkowo dramatyczna, ale przynajmniej zaprezentowała, na czym polegają jego umiejętności. To byłaby zaleta, gdyby nie to, że wiąże się z tym pewna nieścisłość. W drugim epizodzie widzimy, jak Black Bolt ledwo wydaje z siebie głos i to odrzuca radiowóz na drugą stronę ulicy. Może ja się znam, ale skoro szept ma taką siłę, to słowo powinno przynajmniej zniszczyć budynek, prawda?
Pomimo że czytam komiksy Marvela, to nie będę ukrywał, Inhumans nie znam aż tak dobrze. Jednak nie trzeba posiadać dużej wiedzy na temat tej marki, aby dostrzec, że Scott Buck nie ma w ogóle szacunku dla materiału źródłowego. Nie jestem osobą, która uważa, że wszystko musi być takie samo jak w oryginalnym źródle, ale showrunner serialu, podobnie jak w „Iron Fiście”, robi wszystko, aby produkcja ta miała jak najmniej elementów komiksowych. Najbardziej ucierpiała na tym postać Black Bolta. Komiksowy król Inhumans poza mocą swojego głosu potrafi też kontrolować elektrony i latać. Dodatkowo jego serialowy odpowiednik nie ma antenki na głowie, co stanowi bardzo charakterystyczny element dla tej postaci w komiksach. System kastowy w materiale źródłowym działa o wiele sensowniej i sprawiedliwiej niż w adaptacji. Ciężko stwierdzić, na czym polegają moce Karnaka. Jego komiksowy odpowiednik ma umiejętność wykrywania słabości u każdego obiektu i przeciwnika, natomiast w serialu bardziej przypomina to manipulacje czasem.
Czy na tle tych wszystkich wad można powiedzieć coś pozytywnego na temat tych dwóch pierwszych epizodów? Wbrew pozorom muszę powiedzieć, że tak. Muzyka bardzo przypadła mi do gustu. Jest ona niezwykle klimatyczna, a przy tym naprawdę dobrze dobrana. Często jest ona najlepszym lub nawet jedynym dobrym elementem danej sceny. Jak na budżet serialowy efekty specjalne prezentują się dobrze. Włosy Medusy oraz Lockjaw prezentują się całkiem nieźle. Tak jak pisałem wcześniej, Maximus, w wykonaniu Iwana Rheona, wypada najlepiej ze wszystkich postaci.
Podsumowując, czy na podstawie początkowych dwóch odcinków można polecić serial „Inhumans”? Niestety nie. Fabuła jest słaba, intryga poprowadzona fatalnie, bohaterowie zostali okropnie przedstawieni, a sceny akcji nie wychodzą nawet przyzwoicie. Kilka opisanych wyżej zalet kompletnie tego nie ratuje. Nie mówię, że seria ta nie może się rozkręcić w późniejszych odcinkach, ale na chwilę obecną wychodzi to po prostu tragicznie. Jedyna dobra rzecz, jaka może z tego wyniknąć, to odsunięcie Scotta Bucka od jakichkolwiek projektów w Marvel Television.
Oba odcinki otrzymują ode mnie jednakową ocenę 3/10
Reklama