Tego na pewno nie spodziewaliście się 😀 Przed pójściem do kina na Batman v Superman postanowiłem przypomnieć sobie dlaczego moje zdanie na temat filmów ze stajni DC jest tak …. niepochlebne. A do czego nie sięgnąć jak właśnie do Man of Steel, produkcji będącej kamieniem fundamentalnym pod nowe uniwersum DC. Z przyjemnością podzielę się z Wami moimi przemyśleniami. Tematem przewodnim mojej recenzji będzie pytanie: Czy Superman otrzymał godny film? W podsumowaniu postaram się odpowiedzieć na to pytanie. Seans wzbudził we mnie takie kontrowersje jak sama postać tytułowego Człowieka ze Stali. Doszedłem do wniosku, że film został potraktowany przez twórców jako plac zabaw. Ale zacznę od początku, nie chcę pogubić się w narracji tj. scenarzyści Man of Steel :p
Widowisko rozpoczyna się prologiem na Kryptonie. Śmiało mogę uznać sekwencję na planecie Jor-Ela za jedną z najlepszych w całym filmie. Bezdyskusyjnie Russell Crowe ciągnie za sobą całe widowisko. Narracja poprowadzona jest odpowiednio zarówno dla fanów komiksów jak i dla laików, którzy sięgnęli po ten film tylko dla efektów specjalnych. Poznajemy motywy każdej ze stron; wiemy jaki los czeka Krypton. No właśnie, my to wiemy, Kryptończycy tym bardziej, więc dlaczego nie ratują się ucieczką? Bezdyskusyjnie najwięcej na katastrofie zyskuje Zod i jego pomagierzy. Jego sytuacja wygląda lepiej niż Kal-Ela. Syn Kryptonu został wysłany w nieznane. Wielką niewiadomą było co też może się z nim stać. Opatrzność była jednak łaskawa dla syna Lary, gdyż został odnaleziony przez małżeństwo, które wychowało go w myśli moralnej przyzwoitości. Historia mogłaby potoczyć się zgoła odmiennie, np. tj. w komiksie Superman: Czerwony Syn. Zod znał kulturę swych przodków, orientował się gdzie szukać dawnych kolonii, wiedział jak używać kryptońskiej technologii, miał towarzystwo swych krajan… i wiele więcej argumentów przemawiających za korzyściami jakie osiągnął gdy planeta uległa zagładzie.
Narracja początkowo prowadzona jest naprawdę interesująco. Po godzinie śmiało mogłem powiedzieć: „Wow, co za świetny film, chyba ocenię go na 9/10”. Niestety, im głębiej w las, tym gorzej. Na pewno sporym plusem jest wplecenie retrospekcji, które rozwijają naszą wiedzę o Kal-Elu oraz sprawiają, że film nie ogląda się w męczarniach nudy i niecierpliwości. Brak jednak w tym wszystkim konsekwencji. Retrospekcyjne wątki są powielane, bije z nich patos, moralność, twórcy tak bardzo chcieli zaznaczyć wykreowane przez siebie novum, że powtarzali się, zupełnie jakby mówili do nieuważnych widzów. Z drugiej jednak strony, nie ma czemu się dziwić, każdy z nas, gdyby stworzył coś nowego, coś czego kino wcześniej nie zaznało, niewątpliwie chwaliłby się tym wszem i wobec. Skoro tyle razy mowa była o konieczności ukrywania swych mocy przed ludźmi i o tym, w jaki sposób ludzkość może zareagować na pojawienie się przybysza z kosmosu, obdarzonego boskimi mocami, wówczas odczułem brak argumentacji małżeństwa Kentów, dlaczego zdecydowali się na adopcję dziecka, które spadło z nieba.
Myślę, że to najwyższa pora by przejść do samego Supermana. Właściwie nie mogę powiedzieć stanowczego TAK lub NIE dla Henry’ego Cavilla. Wygląd jest najlepszym elementem w kreacji Człowieka ze Stali. Doskonała sylwetka oraz fryzura w pełni spełniają swe zadanie. Co do charakteru i snyderowskiego novum, rzuca się w oczy fakt, że pomimo kilku epizodom, w których Clark ratuje ludzi, wyraźnie nie ma ochoty udzielać pomocy na światową skalę. Zna swoje możliwości, lecz daleko temu Clarkowi do bycia superbohaterem. Jego egzystencja opiera się przede wszystkim na próbie dostosowania się, wtopienia w tłum. Nie zaryzykowałbym stwierdzenia, że tego Supermana można polubić. Nie wydaje się być przyjazny, jest małomówny, często zamyślony i jakby zły, że musi żyć na Ziemi, a jego pre-superbohaterska działalność wygląda jakby sprawowana była od niechcenia. Ten Clark Kent zapytany o motywy ratowania świata, nie wykazałby się monologiem przepełnionym moralnością, słusznością, empatią. Stwierdziłby jedynie „Bo mogę”. Nie jest grzecznym chłopcem, jakiego poznajemy w serialu Smallville. W sposób naganny odzywa się do swoich rodziców, jest niesforny i humorzasty. Przypuszczam, że nawet nigdy nie był w Metropolis. Wypatrzyłem w jednej retrospekcji, że jako dziecko sięgnął po „Państwo” Platona. Niezwykle ciężka literatura jak na chłopca. W tej recenzji nie chcę wypowiadać się co mógłby Clark Kent zapożyczyć z platońskiej myśli filozoficznej. Ufam, że wybór tej książki nie był przypadkowy i w Batman v Superman zobaczę pokłosie starożytnej filozofii.
Co do antagonisty, gen. Zod jest przerysowany, żałuję, że twórcy postawili na taką kreację. Uważam, że postać ta zasługiwała na bardziej kontrowersyjne przedstawienie. Dostajemy natomiast jasny sygnał, że persona ta jest zła. Scenarzyści nawet nie próbują zasiać w widzach wątpliwości czy jego argumenty nie są słuszniejsze niż te, którymi kieruje się Człowiek ze Stali. Stanowczo zbyt dużo powielanych wątków Supermana, zbyt mało nieszablonowych przedstawień Zoda. Pomagierzy Kryptończyka również nie zachwycili, odgrywali jedynie rolę zwykłych wykonawców poleceń. Nieco lepiej wypadła Faora-Ul, ale tylko dlatego, że jej walka z Supermanem była wręcz epicka. Świetnie zrealizowana, gratka dla fanów „więcej, mocniej, szybciej”. Kryptończycy hakując ziemską komunikację elektroniczną, zagrozili ludzkości. Kompletnie nie wyczułem zagrożenia z ich strony. Drobny stateczek pojawił się na niebie i zaczyna panoszyć się na naszej planecie. Nie przekonuje mnie to, zwłaszcza gdy w pamięci mam rozwiązanie chociażby z Dnia Niepodległości Rolanda Emmericha. Pomijam oczywiście w jaki sposób udało im się nauczyć ziemskich języków. Pozostaje mi wiara, że rzeczywiście Kryptończycy byli bardziej zaawansowaną nacją niż Ziemianie.
Kreacja Louis Lane również do mnie nie trafia. Posiada co prawda cechy znane z komiksów, jednakże uważny widz dostrzeże, że słynna dziennikarka z Daily Planet potrafi teleportować się! Pojawia się właściwie wszędzie i to w bardzo krótkim czasie. Ponadto wymienia tylko kilka zdań z Clarkiem i już jest zakochana.
O tym filmie można napisać o wiele więcej, lecz nie chcę przynudzać, ani tym bardziej psuć humoru sympatykom tej produkcji. Reasumując, scenarzyści i sam reżyser wiele zaryzykowali przedstawiając w ten sposób bodajże najważniejszego członka Justice League. Jest to jednak coś nowego, coś czego wcześniej nie widzieliśmy na dużym ekranie. Sukces został osiągnięty, o czym świadczy rozplanowanie szerokiego projektu na Kinowe Uniwersum DC. Na plus niewątpliwie montaż, ścieżka dźwiękowa, akcja, świat przedstawiony oraz część obsady (Russell Crowe, Kevin Costner, Laurence Fishburne); minusem powielanie motywów, dialogi, długość, kreacja Zoda i jego popleczników… Zatem czy Superman otrzymał godny film? Zapewne rozczaruję Was. Nie jestem w stanie w pełni odpowiedzieć na to pytanie. Film już od podstaw był tworzony jako część większego przedsięwzięcia, toteż pełniejsza ocena będzie możliwa dopiero wówczas, gdy poznamy Człowieka ze Stali jako superbohatera. Póki co poznaliśmy go ze strony kogoś, kto za wszelką cenę stara się ukryć i najwyraźniej nie ma ochoty na stałą posadę superbohaterską. Zatrudnienie się w Daily Planet jasno sugeruje, że najlepsze dopiero przed nami.
Mimo wszystko jestem pewien, że wnioski zostały wyciągnięte. Zack Snyder jest genialny i niezwykle kreatywny. Po recenzji Batman v Superman autorstwa Łukasza, już nie mogę doczekać się seansu nowego filmu. Ufam, że nowa produkcja naprawi błędy Man of Steel, godnie wprowadzając nas do Justice League.
Ocena recenzenta: Zapewne spodziewaliście się dość niskiej, lecz 7/10 w pełni świadomie mogę postawić. W końcu jestem zbyt maluczki by krytykować kogoś pokroju Davida Goyera czy Zacka Snydera. Bardzo możliwe, że nie potrafiłem w pełni pojąć ich idei. Jednakże dla Batman v Superman już nie będę tak pobłażliwy 😉
Reklama