blank

ARROW – Dlaczego 5 sezon ssie?

Ale jak to? Dlaczego taki tytuł? Arrow przecież jest taki dobry. Wielki znawca się nagle znalazł. Nie znasz się. Czemu tak rzadko piszesz te recenzje? Pewnie nie oglądasz, a krytykujesz. Zawiodłeś FLARROW

Muszę się Wam do czegoś przyznać. Jestem wielkim fanem tego serialu. Już od 5 lat regularnie spóźniam się na czwartkowe zajęcia. To dzięki niemu rozpocząłem swoją przygodę z komiksami i filmami z gatunku superhero. To przez Arrowa założyłem instagrama, aby obserwować Emily Bett Rickards. Niestety, pomimo wielkiego sentymentu i ogromnej miłości, chciałbym dzisiaj napisać kilka słów o tym, co mi się nie podobało w najnowszym sezonie tej produkcji.

Zacznijmy od tego, że bardzo przeszkadzało mi cofnięcie w rozwoju postaci Oliviera. Myślałem, że kwestie mroku, morderstw, szukania własnej tożsamości mamy już dawno za sobą. Niestety się myliłem. Długie wałkowanie tematu zabójcy i potwora stało się już uciążliwe. W takich chwilach miło wspominam naszą parę „Olicity” odjeżdżającą w stronę zachodzącego słońca, lub nawet podziękowania dla naszych bohaterów za ocalenie planety przed kosmitami. (Pomijam już kwestie, że cały crossover był strasznie tandetny i sam widok owych „przerażających kosmitów” wywoływał u mnie salwę śmiechu)

Śmierć Laurel w 4. sezonie była dla mnie prawdziwym ciosem. Ale spokojnie, twórcy przywrócili ją w postaci Black Siren z Ziemi-2. Tylko na to czekałem. Po prostu zaraz po tym, jak zniszczono pomnik Black Canary, zacząłem marzyć o powrocie Katie Cassidy do serialu. Do tego wszystkiego, śmiało mogę powiedzieć, że jest jeszcze bardziej irytująca niż wcześniej… Marzenia się spełniają. Dziękuję.

Wkurzyłem się na to, co zrobiono z postacią Ragmana. Jego wprowadzenie oraz historia naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyły. Do tej pory uważam, że jest to jeden z nielicznych pozytywów jakie pozostawił po sobie 4. sezon (oczywiście śmierć Laurel jest na pierwszym miejscu). Trzeba także przyznać, że walki z jego udziałem były bardzo dobrze niewykonane i przyjemnie się je oglądało. Niestety, wszystko co dobre kiedyś się kończy. W tej sytuacji obstawiam, że po prostu skończyły się pieniądze na efekty specjalne i dlatego musieliśmy się pożegnać z naszym protagonistą.

No i jeszcze oczywiście nasza wielka nieobecna Evelyn Sharp. To co wydarzyło się z tą postacią, to po prostu jest szczyt wszystkiego. Moje podejrzenia zaczęły narastać, kiedy po kilku pierwszych odcinkach nie dostaliśmy o niej praktycznie żadnych informacji. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że była wtedy specjalnie pomijana, aby nie marnować cennego czasu. W rezultacie, twórcy wykorzystali ją do przeprowadzenia małego zwrotu fabularnego, a następnie o niej zapomnieli. Dopiero teraz, pod sam koniec sezonu, ponownie możemy ją zobaczyć na ekranie, ale na chwile obecną nie obchodzi mnie co dalej się z nią stanie.

Motyw Felicity i grupy Helix na samym początku wydawał się nudny i wciśnięty na siłę. Przez długi czas moje odczucia i wrażenia pozostawały niezmienne. Myślałem, że został on wprowadzony tylko po to, aby zająć czymś Overwatch po godzinach pracy. Niedawno jednak wyczaiłem, że cały ten wątek to jedno wielkie pójście na łatwiznę ze strony twórców. Nasi hakerzy łatali każdą scenariuszową lukę. Kiedy trzeba było spowolnić akcję – pojawiał się Helix. Kiedy trzeba było nagle jakoś rozwiązać pewną sprawę – pojawiał się Helix. Trochę smutne.

Muszę przyznać, że w tym sezonie retrospekcje wypadły naprawdę dobrze. Wątek Bratvy był wyjątkowo ciekawy i interesujący. Ponadto, wszystkie powiązane z nią postacie idealnie wpisały się do fabuły. Niestety rosyjska mafia pozytywnie wypadła tylko i wyłącznie w retrospekcjach. To co twórcy wykombinowali w aktualnych przygodach naszych bohaterów jest po prostu głupie, niepotrzebne i bardzo naciągane. Bardzo nie chcę, aby Anatoly był w kolejnych odcinkach postrzegany jako antagonista. Kto w ogóle wpadł na pomysł, aby za wszelką cenę wydarzenia dziejące się w teraźniejszości, były odzwierciedleniem tego, co miało miejsce w owych retrospekcjach?

Co się stało z Vigilante? Nikt mi nie wmówi, że zwrot fabularny związany z Chasem był od początku zaplanowany. Nie ma bata. Wydaje mi się, że nawet natrafiłem kiedyś na wypowiedzi aktorów, którzy mówili, że sami się tego nie spodziewali. Ja się pytam: dlaczego? To jest naprawdę tak bardzo naciągane i pozbawione sensu, że aż szkoda gadać. Widocznie twórcy założyli, że widzowie nie będą się nad tym dłużej zastanawiać, ani wracać do poprzednich odcinków w poszukiwaniu jakiegoś powiązania lub nawiązania.

Odnoszę dziwne wrażenie, że twórcy nie do końca byli przygotowani na 23 odcinki, które składają się na pełny sezon. Miejscami zabawa w „kotka i myszkę” z Prometheusem była już trochę nudna i ewidentnie na siłę przeciągana. W sytuacji, kiedy nie podążaliśmy głównym wątkiem fabularnym, dostawaliśmy klasyczny motyw „niedzielnego przestępcy”, który jest ciągle wałkowany w serialach CW.

Jest jeden wątek, który nie daje mi spokoju. Praktycznie cały 21. odcinek był poświęcony temu, aby ostatecznie ustalić, czy Robert Queen był zabójcą, czy może jednak nie był. I wiecie co? Ja na to pytanie już kilka lat temu znałem odpowiedź. Przypomnijcie sobie sceny z retrospekcji, które opowiadały o wydarzeniach dziejących się zaraz po zatonięciu jachtu Olivera. Czy aby przypadkiem, nasz kochany tatuś, nie zabił wtedy jednego z rozbitków? Może ja się nie znam. Może dla niektórych to nie jest morderstwo.

Dobra, koniec tego narzekania. Bo po co? Teraz i tak wszyscy czekamy na Deathstro… ekhm, w sensie na wielki, widowiskowy, emocjonujący i zaskakujący finał! Ja proszę tylko o jedno: NIE ZNISZCZCIE TEGO! Wydaje mi się, że fani dość się już wycierpieli w zeszłym roku i teraz potrzebują mocnego oraz ciekawego zakończenia, które sprawi, że będziemy czekać na kolejny sezon.

Romek

PS. Oczywiście, że w tym sezonie znajdzie się też trochę pozytywnych rzeczy, ale to już temat na kolejny wpis.