Dziewiętnasty i dwudziesty odcinek czwartej serii „Agents of S.H.I.E.L.D” już za nami. Zakończyły one trwający od szesnastego epizodu wątek Agents of Hydra oraz aspekt misji ratunkowej Daisy i Simmons. Fabuła znacznie ruszyła do przodu, jest wiele dobrych interakcji między postaciami, a finał jest jak najbardziej satysfakcjonujący. Dzięki temu z niecierpliwością wyczekuję, zbliżającego się wielkimi krokami, finału sezonu.
Jak pisałem wyżej, otrzymaliśmy teraz więcej głównej historii. Ruch oporu rozpoczyna ofensywę przeciwko nazistowskiej organizacji, przy czym otrzymujemy kilka dobrych scen akcji. Agencja stara się nastawić społeczeństwo przeciwko Hydrze, w związku z czym, np. Coulson wygłasza przemówienie w telewizji jako przywódca S.H.I.E.L.D i muszę powiedzieć, że całość ogląda się z zaciekawieniem i przyjemnością. Oprócz tego, wciąż doświadczamy wizji świata rządzonego przez wrogą agencję, zarówno z perspektywy obywateli, jak i samych władz, co jest bardzo ciekawym urozmaiceniem. W tym samym czasie Quake i Jemma nadal poszukują drogi ucieczki z Framework. Na koniec „Farewell, Cruel World!” im się to udaje, a sama scena odnalezienia wyjścia jest naprawdę dobrze napisana i muszę jeszcze pochwalić obecny tam podkład muzyczny, który zdecydowanie pasuje do zaistniałej sytuacji i pozwala jeszcze bardziej wczuć się w opowiadaną historię.
Na przestrzeni tych dwóch odcinków oficjalne zakończono wątek Agents of Hydra i powrócono do prawdziwego świata. Był to zdecydowanie dobry ruch, ponieważ uważam, iż twórcom udało się już w pełni wykorzystać potencjał tego aspektu, a kolejny odcinek na ten temat byłby zbędny. W międzyczasie zostało wyjaśnione dlaczego AIDA albo Superior nie mogą zabić żadnego z przebywających w ich bazie agentów. Otóż, programowanie nie pozwala im na ich ich skrzywdzenie, dopóki nie stanowią pełnego zagrożenia dla istnienia Struktury. Jest to moim zdaniem całkiem sensowne wyjaśnienie, więc to także oceniam na plus.
Tak, pisałem już o tym niejednokrotnie, ale muszę to zrobić jeszcze raz. Jestem zachwycony nowym wcieleniem Fitza. Aktor nadal rewelacyjnie odgrywa rolę bezwzględnego lidera nazistowskiej organizacji. Było to zdecydowanie najlepsze co miał do zaoferowania trzeci temat czwartej serii. Dodatkowo, muszę jeszcze pochwalić sposób, w jaki Leo wydostał się z wirtualnej rzeczywistości. Simmons nie przemówiła mu do rozsądku, tak jak przewidywałem, ale stało się to drogą podstępu za sprawą doktora Radcliffe’a, którego zachowanie również wywarło na mnie pozytywne wrażenie. Podobne zdanie mam na temat ojca naukowca. W ciągu obu tych epizodów postaci Alistaira Fitza poświęcono trochę więcej czasu i zaczął mi się on wydawać naprawdę ciekawym bohaterem. Został on przedstawiony jako zimny drań, wierny Hydrze, który jednocześnie chce wszystkiego co najlepsze dla swojego syna i to wydaje mi się interesujące.
Świetnie wychodzą także przedstawione interakcje między poszczególnymi osobami. Rozmowa Coulsona i Warda została poprowadzona naprawdę porządnie, relacja Macka i Hope nadal jest genialna, a nawet sceny z Trippem, do któego nigdy nie byłem szczególnie przywiązany wychodzą bezbłędnie.
Podsumowując, cały wątek Agents of Hydra uważam za zdecydowanie udany. Nie mogę powiedzieć, aby był on jakoś niesamowicie zachwycający, ale nadal pozostawał on płynną historią, z fabułą mającą sens od początku do końca, którą oglądało się z zainteresowaniem i nastawiła mnie bardzo pozytywnie na finał sezonu.
Odcinek „All the Madame’a Men” oceniam na 7/10
Odcinek „Farewell, Cruel World” oceniam na 8/10
Reklama