Fani i krytycy mają wiele do zarzucenia twórcom, aktorom i aspektom związanym z filmem Batman vs Superman: Dawn of Justice, ale jedną rzeczą z którą każdy, kto zobaczył film, powinien się zgodzić jest fakt, że gra aktorska w wykonaniu Jesse’ego Eisenberga wcielającego się w Lexa Luthora była słabego poziomu. Warto sobie zadać pytanie: Co takiego było w jego wykonaniu tak złego, żeby od razu mówić, że zrujnował film?
Na szczycie…
Do tej pory Eisenberg był doskonały w niemal każdym filmie w którym zagrał. Nie trzeba daleko szukać, wystarczy skorzystać z portali społecznościowych, aby stwierdzić, że jest wspaniałym aktorem. Niestety, z wiedzą jak dobrym aktorem jest Jessy, rola Lexa Luthora może złamać najwierniejszym fanom serca. Rola za głośna i zbytnio krzykliwa jak dla filmu, dodatkowo momentami ponura i za bardzo stłumiona. Eisenberg przez każdą swoją scenę przechodzi z przytłaczającą i rozpraszającą siłą.
…Wciąż przereklamowany
Dotarliśmy do momentu kiedy Jesse przygotowywał się do swojej roli. Po wszystkim co zrobił w swojej karierze aktorskiej, dostał rolą świrniętego czarnego charakteru z problemami z psychiką, ale każde zająknięcie, każdy tick nerwowy był zamierzony i bardzo przewidywalny. Smutnym faktem jest, że na jego grę nie wpłynęła nawet obsada filmu w której w skład wchodzili szanowani i nagradzani różnymi nagrodami aktorzy. Dla przykładu Holly Hunter, amerykańska aktorka i producentka filmowa, zdobywczyni Oscara za rolę pierwszoplanową w filmie Fortepian. Teoretycznie wszystkie ułomności filmu można zarzucić reżyserowi który wydał do kin kolejny film który okazał się lekką klapą, a „Człowiek ze stali” był pierwszym.
Rozgnieciony przez Jokera
Może dlatego, że „Dawn of Justice” jest po części filmem opisującym życie Batmana a może również dlatego (jak duża część fanów uważa) seria „Mrocznego Rycerza” ustawiła zbyt wysoko poprzeczkę. Tak czy inaczej to było dość przykre widząc Eisenberga przez pryzmat Heatha Ledgera który wcielił się w Jokera. Wzorce mowy i maniery zostały bardzo ściągnięte od Ledgerowego arcydzieła, do balansowania na granicy między hołdem i szacunkiem, a praktycznie kradzieżą.
Zdajemy sobie sprawę dlaczego Eisenberg poszedł właśnie tą drogą. Ledger za swoją rolę drugoplanową otrzymał Oskara i ustawił wysoką poprzeczkę do pokonania dla innych aktorów. Mimo to całość wyglądała za bardzo znajomo. Co gorsza w wielu kinach mieliśmy możliwość zobaczenia wszystkich części Mrocznego Rycerza w pakiecie z „Batman vs Superman” co dodatkowo przypominało nam o kunszcie Ledgera i niepowtarzalności Jokera. Może, gdyby Eisenberg podszedł do filmu i postaci Luthora w inny sposób mielibyśmy do czynienia z świeżą i oryginalną wersją. Zamiast tego w czasie seansu czułem się jakbym się cofnął w czasie.
Przewidzieć nieprzewidywalne
Oczywiście, większość filmowych fabuł związanych z superbohaterami jest bardzo przewidywalna. Każdy kto kiedykolwiek przeczytał komiks lub widział film wie, że pod koniec złoczyńca albo umiera albo ginie o nim słuch w złym momencie. To kładzie nacisk na aktora grającego złoczyńcę, aby odciągnąć fanów i twórców od tego nieuchronnego wniosku lub od doprowadzania fanów do znudzenia. Niestety, Eisenbergowi się nie udało w pełni spełnić swojego zadania.
Lex Loser…
Kiedy wiesz, że będzie chciał zrobić „wejście smoka” spodziewasz się, że spowoduje dużo problemów i komplikacji, a dowiadujesz się, że wszystko zniszczył… By w nawiązaniu do Luthora nie dodawać żadnej treści, warstw i nie zwiększać zawiłości, Eisenberg uniemożliwił widzom tworzenia spiskowych teorii itp… Nie możemy się go bać, nie możemy się do niego odnosić, nie możemy się nawet z nim śmiać. Wszystko, co możemy, to cierpliwie czekać na zakończenie filmu z jego udziałem i oczekiwać na „Justice League: Część pierwsza” wierząc, że znajdziemy bardziej ciekawych i nieprzewidywalnych złoczyńców.
Reklama