blank

Arrow 5×03 – And his name is… [RECENZJA]

Spodziewałem się masakry przeciętności. Po obejrzeniu trailera nastawiłem się na seans odcinka-zapychacza. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że się myliłem. I to bardzo…

Zacznijmy od najciekawszego wątku, który konsekwentnie rozwija się od początku sezonu. Mam tutaj na myśli tworzenie nowego zespołu, jego trening i wzajemną integrację. Wild Dog oczywiście musi wpadać w schemat młodego buntownika, który nie chce się podporządkować. Rozumiem zamysł twórców i chęć stworzenia różnorodnego zespołu, ale po prostu nie trawię tego gościa. Jak na złość Evelyn Sharp znowu jest całkiem pomijana. Po tych trzech odcinkach nadal mogę powiedzieć o niej jedynie… że po prostu jest. Pozytywne wrażenie zrobił na mnie Ragman. Pomijając fakt, że jest bardzo ciekawą postacią, a sceny walki z jego udziałem mają ogromny potencjał, to sposób w jaki próbuje rozgryźć pozostałych bohaterów można uznać za ogromny plus. Mam tyko nadzieję, że mały zgrzyt jaki nastąpił między nim a Felicyty, nie sprawi, że będziemy musieli się pożegnać. Pozostał nam jeszcze Curtis… (poziom tego mojego rzekomo recenzenckiego tworu jest na tyle niski, że bez skrupułów mogę go po prostu wyśmiać) HA HA HA! Nie wierzę, że reżyser spojrzał na niego i powiedział „tak, właśnie o to mi chodziło”. Serio, to wygląda tak okropnie, że aż zabawnie…

Nigdy nie sądziłem, że zaciekawią mnie perypetie Diga. Sam pomysł ukazania jego przygód w wojsku był bardzo ryzykowny, ale motyw z więzieniem jest moim zdaniem świetnym rozwiązaniem. Dzięki temu Oliver będzie musiał podjąć kilka kontrowersyjnych decyzji, co z pewnością wpłynie na jego nowy zespół i ogólny wizerunek.

Nawet nie wiecie jak bardzo ucieszyłem się kiedy zobaczyłem Deadshota! Pomyślałem sobie „ej, przecież mieliśmy Flashpoint, więc wszystko jest możliwe”. Potem okazało się, że Barry nie miał na to żadnego wpływu i Lawton po prostu przeżył eksplozję. Ale nie, to by było zbyt łatwe. Twórcy stwierdzili, że Dig będzie miał omamy. Bo czemu nie…

Znowu pojawiło się nawiązanie do pierwszego sezonu. Skoro Vertigo został całkowicie wyeliminowany, to postanowiono wprowadzić na ring nowy narkotyk – Stardust (hehe!). Cieszę się, że nie postawiono na byle jakiego metaczłowieka, ale zadano sobie trud, żeby pokazać nam przemianę antagonisty i dodatkowo powiązać ją z głównym wątkiem fabularnym. Sceny akcji i choreografia walk nadal trzymają wysoki poziom, a wszyscy fani WWE będą wyjątkowo usatysfakcjonowani.

Retrospekcje dalej ukazują przygody Oliviera w Rosji. Tempo historii odrobinę spadło, ale można na to przymknąć oko i uznać, że pokazane wydarzenia były bardzo ważne i dla nich też musiało się znaleźć miejsce.

Wątek polityczny, w którym Thea gra pierwsze skrzypce, jest bardzo kuriozalny, więc nie będę się nad nim rozwodził. Jedynym plusem tego wszystkiego jest fakt, że Quentin Lance dostanie jakieś zajęcie i nie będziemy musieli znowu przerabiać jego problemu z alkoholem.

Trzeci odcinek wypadł bardzo dobrze (Curtis się nie liczy) i śmiało mogę stwierdzić, że 5. sezon trzyma wysoki poziom. Jestem bardzo ciekawy jak Arrow rozpatrzy problem Diga i jak zareaguje na to nowy zespół. Jeszcze pozostaje kwestia Felicity i Ragmana

Już nie mogę doczekać się kolejnego odcinka!

Romek

PS Wszystkich zaniepokojonych pragnę uspokoić. Pomnik Laurel dalej stoi i ma się dobrze…