blank

[SPOILER] Przemyślenia na temat drugiego odcinka Lucifera!

Hej, hej!

Dziś krótko, zwięźle i na temat, bo lecę do angielskiego. Na sam początek pytanko, kto oglądał już Lucka? Notka zawiera spoilery, więc niezaznajomionym z odcinkiem, nie polecam. CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ!

Włączając drugi już odcinek Lucifera, miałam mieszane uczucia. Ta mama Morningstar, po przeanalizowaniu poprzedniego epizodu, nie wzbudziła we mnie większych uczuć. Po oglądnięciu pierwszych dziesięciu minut, na usta ciśnie mi się tylko jedno słowo, a mianowicie „PETARDA”. Sam początek był wciągający, więc reszta odcinka, o dziwo, poszła lekko.

Ogólnie rzecz biorąc, żeby się nie rozpisywać, to epizod był jednym z najlepszych do tej pory stworzonych. Latorośl rozłożyła na łopatki, tą metamorfozą swojej lalki. Nawet ja swoim nie wyrywałam oczu. Dzięki Luckowi się uśmiechnęłam, cud. Maze jak zwykle porywcza, ale ten baniak, którego dostała od niedoszłej teściowej (szacun!). Nie każdemu zdarza się oberwać od matki Diabła 🙂

Do serialu znów wraca humor, za co będzie wysoka ocena. Całokształt ogólnie wyszedł dobrze, a nawet bardzo. Wydaje mi się, że mamusia Lucifera coś zacznie działać w sprawie głównego bohatera i Chloe, bo ten wzrok mówił sam za siebie (sytuacja pod supermarketem, kiedy Decker zakuwała mordercę). Tak, tak już kończę, ale zostali Amenadiel i Linda. O, ta dwójka to ciężki orzech do zgryzienia. Jedno przeprasza drugie, później to drugie płaszczy się przed pierwszym, jeszcze później się kłócą.. co za para. A propos pary, czy oni jakby do siebie nie podbijają? Niby Amenadiel coś do Maze, a tu doktoreczka… Pomieszane z poplątanym. No i te skrzydła Aniołka… okropny widok. Ale jak widać, brat Lucka jest jak drzewa na zimę… One oddają liście, a on oddaje pióra. Czas na zakończenie, no bo pogódź się z tym Karolina, twoje suchary nie są śmieszne :(.

Ocena drugiego odcinka, z którego jestem zadowolona, to 9/10.