blank

Nadzwyczajni i nadzwyczajnie znienawidzeni – recenzja komiksu „X-MEN: Czerwoni”

Komiksów o X-Menach nie przeczytałem zbyt wielu, zawsze bardziej lubowałem się w ekranizacjach (przynajmniej do pewnego czasu..), te kilka tomów wystarczyło, żebym zdecydował, czy dalej brnąć w temat. Nie chodzi tutaj nawet o jakość, ponieważ historie o mutantach bywają bardzo dobre, to raczej kwestia tego, że chętniej sięgam po historie z innymi herosami. Po „Czerwonych” nie spodziewałem się na tym polu zbytniego przełomu, aczkolwiek zapowiedź fabuły namówiła mnie żeby sięgnąć po ten zeszyt.

Na początek pragniemy podziękować wydawnictwu Egmont za podesłanie nam komiksu do recenzji i zachęcamy do wspierania polskiego rynku komiksowego poprzez kupowanie na ich stronie, Egmont.pl!

Temat przewodni czyli brak tolerancji wobec mutantów od zawsze towarzyszył tym opowieściom i czasem zbytnio przytłaczał. W nowym komiksie nadchodzi czas na ostateczny kontratak z ręki Jean Grey. Chociaż kontratak jest trochę za mocnym określeniem na próbę polepszenia życia mutantom, to wyeksponowanie tego jak bardzo nietolerancyjne jest społeczeństwo wobec naszych bohaterów wyszło bardzo dobrze. Pojawia się tu wiele dramatycznych i niebezpiecznych sytuacji związanych z osaczeniem ludzi ze specjalnymi talentami przez małych szarych obywateli. I wszystko, łącznie z samą intrygą, trzymałoby się kupy, gdyby Marvel nie poleciał zbyt wysoko w chmurki w kwestii gadaniny o równości i tolerancji oraz „życiu w lepszym świecie”.

Poziom patetyzmu i powtarzalności pewnych kwestii porównałbym do pierwszych komiksów o Kapitanie Ameryce, gdzie też można było – mówiąc absolutnie wprost – RZYGAĆ gwiazdkami i pasami z amerykańskiej flagi. Tak samo jest tutaj. Jean Grey mimo wielu fajnych i mocnych momentów, kreujących ją na „twardą babkę” tak często wypowiada kwestie na temat „walki o lepsze jutro” że robi się to nudne już w połowie pierwszej części. A można to było ugryźć dużo lepiej i bardziej te teksty wyważyć. Czytając wiele wypowiedzi, czułem, jakby ktoś wałkował mantrę 10-latkowi.

Wiadome jest, że te motywy jasno odnoszą się do realnego świata, w którym też toczy się walka o równość (mimo, że mutantów u nas nie ma). Dosadne zobrazowanie tego do czego prowadzi nienawiść zawsze pomaga w zrozumieniu problemu. Jednak wszędzie musi być umiar. Gdyby w komiksie, który porusza taki temat w nieco odmienny sposób pozostawić tylko te mocne momenty, takie jak ‘bad-ass Jean Grey’, zagrało by to koncertowo i było dużo bardziej przekonujące.

Przechodząc do plusów, gdy już przełknie się kwestie mdłej patetyczności, muszę oddać tej historii to, że czyta wręcz błyskawicznie. Akcja szybko posuwa się naprzód, bardzo szybko można wniknąć w wydarzenia prezentowane na kartach. Nie spotkałem się z czymś, czego najbardziej się obawiałem – konieczności znajomości fabuły i komiksów bezpośrednio poprzedzających wydarzenia z „Czerwonych”. Jak wspomniałem, nie jestem z X-Menami na bieżąco, staram się śledzić to co się dzieje w tej części Marvela, jednak nie jestem super oblatany w temacie teraźniejszych mutantów. I bardzo się cieszę, że nie utrudniło mi to czytania tego zeszytu. Dialogi na spokojnie potrafią podrzucić wskazówki co działo się wcześniej – i to w zupełności wystarcza, żeby ogarnąć chociażby relacje między poszczególnymi bohaterami.

Ciężko mi ogólnie ocenić ten komiks. Fajna fabuła, niewymagająca zbyt dużo od czytelnika, obrazowo i dosadnie przedstawione trudne wydarzenia. Brak zbędnej paplaniny i, nie licząc wspomnianych tekstów o tolerancji i nienawiści, konkretne, nieprzeciągnięte wypowiedzi to coś co zawsze zaliczam na plus – również tutaj. Historia jest raczej prosta – przewidywalna i mało zaskakująca, aczkolwiek nie zaliczam tego do wad. Jest to jeden z powodów, dzięki którym sprawnie płynie się przez ten komiks. A więc reasumując – komiks „X-Men: Czerwoni” mojego świata nie zamiótł, aczkolwiek nie uważam czytania go za jakąś drogę przez mękę. Ot lektura na jeden wieczór – góra dwa, jak ktoś ma mniejszą tolerancję do powtarzalności wypowiadanych przez protagonistkę patetyzmów.